Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Probowały je przekrzyczeć żaby, których tu wielka moc była, pomagały żabom kurki wodne i cyranki gnieżdżące się wśród trzcin i tataraków ponad modrą strugą, ale przecież nie mogły. Chóry żab, ptactwo wodne swoją drogą, a słowiki swoją. I tak to szło całemi nocami.
Nie przeszkadzała im i ta blizkość chaty ubogiego Skrobka, o której kto nie wiedział, to ją minąć mógł i nie widzieć nawet, tak była gałęźmi wierzb płaczących i wysoko wyrosłem zielskiem nakryta, tak głęboko w ziemię schowana.
Ludzką siedzibę zdradzała tylko smużka dymu, wymykająca się po przez ten gąszcz zieleni ku niebu, kiedy w południe Skrobek dzieciom i sobie kartofle w kominie warzył. Pies tu nawet nie zaszczekał, iż go czem żywić nie było, a i pilnować takoż nie miał czego.
Do takiej chaty zły człowiek nie zajrzy, a podróżny ją minie.
Krasnoludki, choć szemrały na to ubóstwo, prędko się przecież oswoiły z nową siedzibą. Dobry ten i wesoły narodek lubi nadewszystko swobodę i tam tylko niechętnie przebywa, gdzie wolności nie ma. Tu wszakże, w tym zakątku kwitnącym i pełnym zieleni, nikt im nie przeszkadzał, nikt ich nie podpatrywał, nie płoszył, przywykli tedy do niego tak, jak do swojej rodzinnej Kryształowej Groty i nazywali go między sobą: „Słowiczą doliną.”
Ciężko było z początku, to prawda. Pierwsze dni przebyli nietylko w dużej pracy, ale i o głodzie. Przedewszystkiem trzeba było obmyśleć mieszkanie dla króla, który tak dla wieku, jak i dostojności swojej, nie mógł przecież spać pod liściem łopianu, jak to czynili dworzanie. Turbowały się o to Krasnoludki srodze i kiwały głowami, obchodząc wszerz i wzdłuż dolinkę ową.