Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech zginę! — rzecze Podziomek, który serce litościwe mając, łatwo się cudzą biedą rozczulał — niech zginę, jeśli owemu niebożątku nie gorzej się jeszcze, niżeli mnie dzieje! Pójdę, zobaczę, co jest!
I wnet, zapominając o swym głodzie, z błot ku lasowi zawrócił i ku wielkiej uciesze czajki, prosto na ten głos szedł.
— Wyraźnie dziecko płacze! — mówił, stawiając z kępy na kępę coraz większe kroki, właśnie jak to bocian czyni.
Zaledwie się wychylił z oczeretu, który tu gęstą ścianą stał, kiedy zobaczył pod lasem niewielką łączkę, i małą, siedzącą wśród niej na wzgórku dziewczynkę, która ukrywszy twarz w obie ręce, żałośnie płakała.
Wzruszyło się na ten widok serce poczciwego Krasnoludka, więc przyśpieszywszy kroku, podszedł do dziewczynki i rzecze:
— Czegóż to płaczesz, moja mościa panno i jaka cię krzywda spotyka?
Marysia drgnęła i odjąwszy od twarzy rączki, patrzyła na Podziomka szeroko otwartemi oczyma, słowa nie mogąc przemówić z ogromnego dziwu.
Więc on znowu:
— Nie lękaj się, proszę, moja mościa panno, bom jest życzliwy pannie i przyjaciel!
— Jezu!... — szepnie na to Marysia. — Co to takie? Małe jak łątka, a gada jak człowiek! Jezu!... ja się boję!
I już się porywała z tej góreczki precz uciekać, ręce do góry wznosząc, jakoby ptak skrzydła.
Ale Podziomek zastąpił jej drogę i rzecze:
— Nie uciekaj, mościa panno, bom jest Krasnoludek Podziomek, który ci ku pomocy chce być!
— Krasnoludek! — powtórzyła jakby sama do siebie