Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A wtem król Błystek:
— Człowieku! — rzecze cichym głosem — żebyś ty tych skarbów nie połowę, ale tysiąc tysiąców tysiączną cząstkę miał, toby zguba twoja była! Wielkie bogactwo powala człowieka tak, jak wielka niemoc. Siłę mu z ciała bierze, ducha z piersi wyciska, z dobrej drogi zbija.
A tuż Krasnoludki chórem:

— Hej bogacz! ladaco.
Ten brzydzi się pracą,
Choć żyje — to na co?

Kiedy umilkli, rzekł król Błystek dalej:
— Nie dała też ziemia matka ludziom wszystkich skarbów swoich, tylko nam, małym służebnikom swoim, co ich strzeżem, a nie bogacim się niemi; co pereł nie mieniamy na łzy ubogich, brylantów nie przedajem, ani kupujem, złota na dukaty nie bijem, tylko blaskiem owych bogactw ciesząc oczy nasze, chwalimy tę ziemię matkę i straż pilną u jej skarbów czynimy.
Na to chłop:
— Kiedyć już królisko takie łaskawe, to niechże wiem, skąd się te skarby biorą?
A król:
— Wszelkie skarby biorą się w ziemi, z tego, co opuści i poniecha człowiek. Odrobiny niespożytego czasu mienią się w szafiry; odrobiny niespożytego chleba — w perły najjaśniejsze; odrobiny siły, co się nie obróciła na dobre, ni sobie, ni komu, w szczere idą złoto. Gdyby człowiek okruszyn takich nie upuszczał i nie poniechiwał, skarby te byłyby jego. A tak idą w ziemię i my tam ich strzeżem.