Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/093

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Skarb! skarb! — zakrzyknęła kobieta, ujrzawszy srebrne pieniążki.
— Jezu miłosierny! Skarb! Toć nie pomrzem z głodu! Toć się obratujem z tej biedy! Jezu miłosierny!...
Zebrała garstkę pieniążków i padłszy na kolana, modlić się zaczęła rzewnym głosem:
— Nie opuściłeś Ty sierot! Nie zapomniałeś nędzy ubogiego! Nie osławiłeś w głodzie łaknącego! Żywicielu! Pocieszycielu! Ojcze nasz!
Tu zamilkła, a tylko łzy jasne, lecące z wzniesionych w niebo oczu, przemawiały za nią. Czego słuchając i na co patrząc, Podziomek też oczy pięścią wycierać zaczął i do płaczu się wykrzywił.
Aż kiedy kobieta, ucałowawszy pokornie ziemię, wstała i w las poszła, rzecze Podziomek.
— Nie mamy tu co dłużej popasać. Wiosna jak wół! Trzeba nam prędko z wieścią do króla wracać!
Jeszcze to mówił, kiedy usłyszy, dudni coś po drodze. Spojrzy, a to ów cygan, co ich na jarmark wodził, po kociołek i drumlę wraca.
Więc zaraz kija sękatego z ziemi podniósł, żeby się cyganowi obronić, gdyby tu wrócił przypadkiem.
Zerwie się i Koszałek-Opałek i już uciekać chce, kiedy go Podziomek za rękaw chwyci i rzecze:
— Nie bój się, uczony mężu! Wodził on nas, powiedziem my jego! Toć w księdze twojej stało, że w nagłej trwodze małe Krasnoludki w wielkich Krasnoludów zamienić się mogą! Jakże to uczynić?
Ale Koszałek-Opałek tak zębami szczękał ze strachu, że i słowa przemówić nie mógł.
— Prędzej, prędzej! — wołał Podziomek.
A już cygan do polanki dobiegał.