Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ratuj, bracie Podziomku, jeśli w Boga wierzysz!
Tu rzucą się sobie w objęcia i tkliwie się całować zaczną.
Otworzył cygan gębę, drumlę z zębów puścił, sam sobie nie wierzy i przeciera oczy.
— Co za kaduk taki? — myśli. — Małpy, nie małpy? Tfu, na psa urok! Wszakci to gada, jak ludzie!
Zdjął go strach zrazu, omal, że łańcuszka nie wypuścił z ręki, ale mu nagle nowa myśl przyszła i prędko kapelusz z głowy chwyciwszy, obu ich pospołu nakrył, poczem uwiązawszy i Podziomka na sznurku, wesoło się rozśmiał.
— Otóż teraz — rzecze — godny grosz na jarmarku zarobić mogę! Co to grosz! Srebrem, złotem płacić sobie dam za widowisko takie! Małpy, co płaczą, gadają i całują się jak ludzie! To się ledwo raz na tysiąc lat trafi, albo i na więcej!
Tu prędko krupniku owego, co się w kociołku warzył, podjadłszy, wstał, ognisko popiołem ogarnął i trzymając na jednem ramieniu Koszałka-Opałka, a na drugiem Podziomka, dużym krokiem do miasteczka ruszył.
Zapłakał gorzko Koszałek-Opałek, widząc, na jaką poniewierkę mu przyszło, iż się na jarmarku jako małpa prezentować ma, ale Podziomek trąci go nieznacznie i rzecze:
— Nie trap się uczony mężu! Jeszcze nie wszystko stracone!
— Ach, bracie! — jęknie Koszałek-Opałek, — w cóż się obróci cała moja sława, gdy księgi nie mam!
— A cóż się z nią stało?
— Zginęła!
— A pióro?
— Złamane!