Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/081

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co za kaduk taki? — mówi, patrząc pilno w górę.
Wtem klasnąwszy w dłonie:
— Reta! — wrzaśnie. — A toć to jeszcze ta sama zła psota! Czy zamówienie jakie, czy co!
A jako prędka była do złości, tak krzyknie:
— Czekaj-że, pokrako! zaraz ja cię tu ożogiem sięgnę!
I skoczy pędem do izby, a Podziomek tymczasem hyc z boćka na samo dno gniazda. Zagrzebał się w słomę, skulił, siedzi, a wygląda szparką z boku, co to będzie dalej. Jakoż nie czekając leci baba z ożogiem. Spojrzy na strzechę: nic niema. Bocian tylko rozkraczył się nad broną na czerwonych nogach i klekocze wesoło, rozgłośnie.
— A gdzież się ów podział? — krzyknie baba. — Czy tuman mi na oczy padł, czy co?
Wtem załechtała słoma w nos Podziomka, tak, iż nie mogąc sobie żadnej rady dać, kichnął jak z moździerza.
— A, tuś mi! — wrzaśnie baba — i nuż go ożogiem sięgać.
Ale nie mogła dostać, bo ożóg był krótki.
— Czekaj-że — krzyknie — odmieńcze! Przyciągnę ja drabinę.
— Źle! — myśli Podziomek i za ratunkiem się ogląda, a pot zimny czoło mu urosił.
Spojrzy w dół, ciągnie baba drabinę sążnistą, żeby z niej i do wieży kościelnej dostał.
Zamdliło na ten widok Podziomka u samego serca, a już baba drabinę o strzechę wsparła i z ożogiem włazi.