Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skłonił tylko ze swego majestatu złote berło nad uczonym mężem, a gdy ten rękę królewską całował, stoczyło się po królewskiem licu kilka jasnych pereł, które z brzękiem na kryształową posadzkę upadły. Były to zamarznięte łzy dobrego króla. Podjął je natychmiast skarbnik państwa Groszyk i w szkatułę drogocenną włożywszy, do skarbca zaniósł.
Cały dzień gramolił się uczony Koszałek, zanim z groty na ziemię wyszedł. Droga była stroma, korzeniami odwiecznych dębów splątana, odłamki skały, żwiry i kamyki usuwały się z pod nóg, lecąc z głuchym łoskotem gdzieś na dno przepaści; zamarzłe wodospady świeciły jak szyby lodu, po których uczony wędrowiec ślizgał się w swych chodakach, i tylko z największym trudem posuwać się mógł w górę.
Na domiar biedy, wybrał się bez jakiegokolwiek posiłku na drogę, gdyż dźwigając wielkie księgi, wielki kałamarz i wielkie pióro, nic innego unieść już nie mógł.
Byłby Koszałek-Opałek zupełnie z sił opadł, gdyby nie to, że natrafił na dobrze zagospodarowany dom pewnego przezornego chomika.
Ten chomik miał pełną śpiżarnię różnego ziarna i orzechów bukowych, z czego coś nie coś zgłodniałemu wędrowcowi udzielił, a nawet na sianie, którem dom cały był wysłany, odpocząć pozwolił, pod warunkiem, że o siedzibie jego nic a nic w wiosce nie powie.
— Bo — mówił — są tam psotne chłopaki, które jakby tylko o mnie się zwiedziały, oho! jużbym przed niemi spokojności nie miał!
Koszałek-Opałek z wdzięcznością opuścił gościnnego chomika, posilony na duchu i na ciele.