Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czył się, nie wiadomo gdzie i po co, rankiem przecież stawał do roboty pilno, nie dając nigdy wołać jakoś na siebie.
Przy farbiarni się trzymał i choć mu indziéj większe obiecywano zasługi, trwał tu, jakby wyczekując czegoś.
Goeblowi miłym był ten towarzysz milczący, chmurny, dyskretny.
Nie wytrzymałby pewno z oczajduszą jakim, coby na muzykę latał, za dziewczętami patrzał i plótł co ślina przyniesie.
Jego boleść, zabliźniona zaledwie, potrzebowała tego otoczenia ciszy, choćby to była cisza przed burzą.
Raz do roku syna odwiedzał, zabawił dzień, dwa i wracał sam do swoich motków z wełną.
Tak przeszło lat cztery.
Pod wiosnę jakoś stary farbiarz niedomagać począł. Wysechł, pożółkł, zadychiwał się częściéj coraz, postarzał i w oczach nikł prawie. Wreszcie nie podniósł się już wcale z posłania. Do konającego zlecieli się krewni.
Uriel przybiegł najpierwszy, żonę w domu zostawiając i od zmysłów niemal odchodząc z żalu.
Kochał on ojca, a przytém czuł się może względem niego winnym... któż to wie?
To pewna, że od czasu owego widzenia się w domu wuja i owych łez przelanych na ławie twardéj podczas szarego brzasku dnia jesiennego, Uriel, jakby sam osądził się i skazał, tak cichym był, tak powolnym dla wszystkich, tak bezwładnym niemal. Jakaś apatya złamała tę namiętną, lecz nieposiadającą żadnego hartu duszę. Do rodziców wybranéj panny bez oporu za-