Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jak nie łżę... Papierek mu ino wyciągnęłam z kieszeni, żeby babie gębę zatkać... A Walera zaraz ci się wysforowała... Jakem ci ją zobaczyła, fiu!... Gęba taka... kołnierz u kaftana aksamitny, spódnica z falbaną... Ino szur, szur... ani do niéj przystępu... Choroba!...
Umilkła na chwilę i zakaszlała się mocno.
— A niech ta! Tyle ich tego, co mnie wzięli. Albo ich tam mało inszych zostało? Julka Mikusówna już blizko rok siedzi, ady siedzi.
Urwała, bo zapisywano ostatnią aresztantkę. Musiały jednak czekać dość długo, zanim zakuto i wyprowadzono mężczyzn.
Przez godzinę może albo i dłużéj słychać było miarowe uderzenia młotów, aż wreszcie skończono robotę, a w sieniach rozległy się brzęki wleczonego po podłodze żelaztwa. Parami szli teraz skazańcy — po dwóch wspólnym łańcuchem na ręce zakuci; prócz tego każdy miał na nogach osobne, na wyłączny swój użytek przeznaczone kajdany.
Byli to ci sami nędznicy, których czasem widziéć można prowadzonych przez ulice miasta w siwych więziennych kapotach, w szerokich, płóciennych, wokoło wychudzonych nóg wiewających spodniach, z pogolonemi głowami, w okrągłych bez daszków czapkach, które jednym sterczą na czubku nieregularnych, guzowatych czaszek, innym wpadają głęboko na wązkie, klinowate czoła, aż po latające, lub martwe, osłupiałe oczy.
Były to te same twarze znędzniałe, obrzękłe lub przyschłe do kości, z surową, ziemistą cerą, na które patrzymy z ciekawością, wstrętem lub przestrachem, gdy nam migną na jakimś zakręcie wpośród czterech