Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Cisnął ją ku ziemi, giął, łamał, palce jego wpiły się w jéj ramię jak kleszcze. Aż nagle sam się zachwiał, pobladł, a zduszony głos jego przeszedł w niewyraźne mruczenie.
— Matko przenajświętsza... Matko przenajświętsza... — szeptała dziewczyna, zacisnąwszy na piersiach ręce, a oczy jéj dziko latały po kątach, jakby szukając ratunku. Nagle puścił jéj ramię, otrząsnął się i wolnym krokiem ku oknu obrócił. Chwilkę tak stał, odgarniając włosy i wodząc ręką po twarzy, jakby chciał z niéj zetrzéć ślady niedawnego wzburzenia, splunął potém, przeszedł się po kancelaryi, i nie spojrzawszy na dziewczynę, znów pod oknem stanął. Hanka trzęsła się jak w febrze, oczy jéj pociemniały jak dwa zgaszone węgle, ząb o ząb szczękał głośno.
— Fedorenko! — zawołał pan sekretarz zmienionym głosem.
Strażnik wszedł i stanął wyprostowany, czekając rozkazu.
— Zabrać ją i wsadzić! Do sprawy będzie potrzebna — rzekł pan sekretarz, nie odwracając się od okna.
Fedorenko dwa palce do czoła przyłożył i popchnął dziewczynę do wyjścia. Kiedy się drzwi za nimi zamknęły, rzucił się pan sekretarz na krzesło, przymknął oczy, i przechyliwszy się na poręcz, westchnął ciężko. Na twarz jego wybił wyraz wielkiego niesmaku i znużenia. W téj chwili był to prawdziwie godny pożałowania człowiek.
Hanka szła przed strażnikiem wolnym, chwiejącym się krokiem, z głową posępnie ku ziemi zwieszoną.
— Nu! Nu!... — wołał, następując na nią, Fedoren-