Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się na co złego z własnego wyboru. Oczarowanie to trwało póty, póki brzmiąca i z łagodną stanowczością wypowiadana przemowa nie dobiegła końca. Gdy dźwięk tych pięknych i pustych słów przycichł, dziewczyna ocknęła się w sobie, zmieszała, a przypomnienie o głodzie i hańbie krwawą chmurą po twarzy jéj przeszło.
— A równo ucieknę — pomyślała, — jeśli mnie on tam...
Nie dokończyła. Krwawa chmura podeszła jéj aż pod śniade skronie. Podniosła oczy i, spojrzawszy na stojący przed panem radcą krucyfiks, rzekła w duszy:
— Tak mi dopomóż Jezu miłosierny i najświętsza męka twoja...
Wysyłanie w pobyt partyi zawsze zgromadza garstkę ciekawych przed murami więziennego gmachu, którego tajemnice mało komu przeniknąć jest dane. I teraz stała na przeciwległym trotuarze kupka przechodniów: bab, dzieci, wyrostków, mężczyzn, którzy obserwowali tymczasem tłoczące się na schodkach więziennych kobiety. Kobiety te były to: matki, żony i siostry tych, których pędzić miano. Wszystkie one prawie miały zrana tak zwane „widzenie” w izbie, przyległéj kancelaryi, gdzie jest jakby rodzaj klatki okratowanéj, do któréj z jednéj strony wpuszczają więźnia, a z drugiéj odwiedzającego. Dziś wszakże po widzeniu nikt nie odchodził. Tłoczono się i czekano. Czasem wybiegło słowo jakie, częściéj westchnienie ciężkie, spojrzenia były niespokojne i zgnębione.
Otworzyły się drzwi, a strażnik przepuszczał partyę, licząc głośno. Najpierw szli mężczyźni. Drobni,