Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i co nam kto zrobi? Zawierska tu jest, i Walera jest, i Korbielakowa... Człowiek sobie czasowy, nad karkiem mu nikt nie stoi, we świat téż czasem wyjrzy, to na folwark gdzie, to na jarmarczynę jaką. Ze żydkami wszystko można, powiadam Hanusi... Ja już tu trzy kwartały siedzę i jakoś się żyje. Insze tam pouciekały do Warszawy. Warszawa im pachnie. A niech im tam pachnie! A ja Hanusi powiadam, że i tu nienajgorzéj...
— Muszę już iść — rzekła.
— A gdzie Hanusia siedzi? u téj baby?
— Nie mam jeszcze nijakiego posiedzenia...
— No, to Hanusia napróżno służby nie szukaj, bo dziś o Walerze obębnili na rynku, to się każdy będzie wagował wziąć, a do mnie się Hanusia na Utratę pytaj, to się możemy zejść... No, jakże?
— Muszę już iść — powtórzyła dziewczyna jakby odurzona.
Calik puścił jéj rękę i pokiwał głową.
— Już ja widzę, że się Hanusia zmarnuje bez tę swoję hardość...
Nie odpowiedziała, ale szarpnąwszy zagadaną babę za rękaw, rzekła:
— Abo idźcie, abo nie idźcie, bo ja idę.
Janowa spojrzała na nią zamglonemi oczyma.
— Gdzie panna idzie?
— Do rzeźniczki idę...
— No, to niech panna idzie, bo ja tam nie pójdę.
Odwróciła się do szynkwasu.
— Jak go, powiadam pani Szapsiowéj, ostrzygli, jak ja go zobaczę, jak mnie żałość nie zeprze, jak nie ryknę...