Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiem taktem uważał on przyjmowanie takich hołdów za mniéj właściwe w obecności zwierzchnika, który był „koleżskim sowietnikiem.”
Sam przecież do biurka swego nie wracał, ale jak wypowiedział owo „a?...” tak stał z otwartemi usty i oczu nie zdejmował ze schylonéj przed sobą dziewczyny. A ciekawa to była para oczu w téj bladéj i jakby chorowicie obrzękłéj twarzy pana sekretarza. Jakieś to zielonawe, to czerwone błyski zapalały się w nich i gasły; a on, jakby wiedząc o tém, a nie chcąc ludziom pokazać, nakrywał je ciężkiemi, lekko zaognionemi powiekami, z pomiędzy rzęs tylko puszczając zmrużone spojrzenia. Postawszy tedy dłuższą chwilę, skinął głową na Hankę, aby szła za nim, i cofnął się w sam środek tytuniowéj chmury, która nad biurkiem jego w powietrzu wisiała.
Tu chwycił szybko jeden plik papierów, odrzucił go, chwycił drugi, potém trzeci, a podczas szukania właściwego foliału ręce mu drgały chwilami, jakby szarpane za ścięgna. Znalazł nareszcie czego szukał, oparł się ciężko o stół, jakby w chwilowéj niemocy, zmrużył oczy i kilka razy odetchnął głęboko.
Hanka pilnie w twarz mu patrzała, chcąc z niéj wyczytać, co czynić ma lub mówić.
Pan sekretarz przystąpił bardzo blizko do dziewczyny, mrużąc i rozszerzając naprzemian błyskotliwe oczy.
— Anna Blacharzówna?... A?...
— Tak, wielmożny panie — odpowiedziała Hanka.
— Ty w służbę myślisz?... A?...
— Bo ja wiem, wielmożny panie. Juści w służbę.
— Hi... hi... hi... — zaśmiał się zcicha pan sekre-