Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zachodziło rozrzuconym flankiem ku koloniom, które były głównemi etapami bandy. Skrzydło to, trzymając się ciągle błot i oparzelisk, obejmowało sobą Szwaby-Kirkiliszki, Szwaby-Starowiery, Chodyńce i Kurtowski młyn. W Kirkiliszkach obława nie znalazła nikogo. Przezorny Chaim wyniósł się gdzieś nad ranem, a zięć jego na popiele siedział. W Chodyńcach zabrano dwu pijanych, broniących się do upadłego chłopów, którzy wprawdzie Bogu ducha byli winni, ale mieli nieszczęście pobić kiedyś Puchalca w jakiéjś osobistéj rozprawie.
Kiedy z Chodyniec ruszono, rozdzielili się obławnicy na dwa oddziały; jeden, prowadząc jeńców, ku Starowierom się puścił, a drugi, z Puchalcem na czele, chyłkiem dążył pod Kurtowski młyn. We młynie były chrzciny. Krzyk, tartas, kapela. Wezbrana świeżą burzą na Kurtówce woda przewalała się przez koła z ogromnym szumem; pijany parobek u stawideł leżał.
Ledwo się obławnicy ukryli w zaroślach, a Puchalec miał właśnie do środka iść, kiedy od błot z pod lasu dał się słyszéć szybki tętent konia. Wstrzymał się Puchalec i patrzał; a przypuściwszy jeźdźca na donośność głosu, podwakroć huknął jak sowa. Odhuknął mu Chmiel, którego już teraz rozpoznać było można rad, że się tak wszystko dzielnie składa, konia puścił, podjechał i już miał zsiadać, kiedy nagle obławnicy skoczyli do niego. Jur chwycił pistolety, raz tylko spojrzał — i, nie mierząc prawie, pierwszym strzałem położył na miejscu Puchalca, poczém w strzemionach stanąwszy, zabierał się do śmiertelnéj walki. Jakoż strażnik, który mu konia chciał za uzdę chwycić, padł twarzą w ziemię, ugodzony od drugiego strzału. Za-