Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wali Chmielowi ważne objaśnienia co do przygód swojéj wyprawy i spodziewanych trudności. A tu już rozsypało się taneczne koło; kobiety biegły patrzéć na przywieziony towar, potrącając się wzajem i wyścigając. Ucichła kobza i bęben, i szałamaje ucichły; tylko jeden skrzypek, pod beczką siedzący, grał tak, że rozstąp się ziemio!
Zaczęto zrzucać konopie. Pod niemi leżały powiązane worki, pełne drogich jedwabnych towarów, a każdy worek taki mógł zapłacić sobą koszta całéj Fokusowéj nocy. W miarę jak worki zdejmowano, kładł na nie Jur Chmiel swoje znaki. Naliczono najpierw dziesięć — i odstawiono jeden na stronę. Naliczono drugie dziesięć — i odstawiono znów jeden. Wtedy otworzył Chmiel pierwszy z tych obu i począł wyjmować wzorzyste chustki jedwabne, które po jednéj dawał tłoczącym się ku niemu cygankom. Kobiety całowały go w grubą, wielką rękę, głośno ustami z zachwytu cmokając, i odchodziły już z kłótnią na języku i zawiścią w palących się oczach. Młodsze natychmiast wiązały chustki na głowę, starsze chowały je za pazuchę. Jedna tylko Ginta nie przestawała się kołysać i śpiewać. Stary Jur wybrał tedy najpiękniejszą szmatkę i rzucił ją śpiewającéj dziewczynie. Zerwała się i siadła w hamaku swoim, błyskając gniewnie czarnemi oczyma, a zwinąwszy zapalczywie dar Chmiela, cisnęła mu go w twarz.
— Bogdajeś przepadł! — zawołała — ty i chustka twoja!
Stary Jur w śmiech to obrócił, ale znaczno było, że złość w nim kipiała, bo zacisnął zęby, a oczy mu latały czas jakiś z przykrém migotaniem. Tymczasem