Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ko po równości; my im, oni nam. A to juści i dla człowieka jest z hunorem, że go tam ludzie widzą we świecie, i znają, i powiadają o nim tak i tak. A ty się pilnuj, żeby ci kula nie policzyła zębów nawylot: to już twoja rzecz!
— A cesarz? — pytał chłopczyna głosem z niepokoju stłumionym, — kto pilnował cesarza?
— Cesarza? oj, dziecko ty moje! Pilnował ci go sam Pan Bóg Stwórca, i ona jasność, co od niego biła po świecie, i ony orły, co nad nim latały na sztandarach naszych, i ten dech gorący, co szedł ku niemu z onych piersi ludzkich, gotowych murem stanąć, żeby jeno skinął! Nie broniły go zamki, ani pałace; w obozie jadł, w obozie spał. Ktoby powiedział: człowiek, jak i drugi. Ano kulka kulce świstała lecący, że to Napolijon Bonapart, i żadna tknąć go nie śmiała.
Umilkł stary wiarus, dźwiękiem własnego uniesiony głosu, a źrenice jego cicho gorzały, zapatrzone w dalekość siną.
Antek dreptał obok niego, coraz szybciéj przebierając bosemi nogami. Postać bohatera, odtworzona gorąco przez starego Zapałę, widomie niemal przechodziła z duszy jego w duszę dziecka. Chłopiec czuł się zaniepokojony, wzruszony; moc go jakaś brała za czuprynę konopiastą, więc podnosił głowę do góry, jak ptak do słońca — i coraz silniéj ściskał rękaw starego Wojciecha. Miał téż skrytą nadzieję, że tam daleko, gdzie dziaduś spostrzegał postać swojego cesarza — i on téż może przecie, otworzywszy dobrze gębę — cośkolwiek obaczy. Nie mógł jednak zobaczyć nic, i to go srodze trapiło.