Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Jadwiga Reutt - Królewna.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wcale tak źle nie jest — rzekł. — Miałaś niewielki kapitalik, który mecenas podwoił, i klejnoty matki, które tu przywiozłem — mówiąc to, podał Bronce dwa ponsowe, safjanowe pudełka. — Sądzę, że to wszystko starczy.
Bronka otworzyła pudełka i oczy jej olśnione zostały widokiem cudnego sznura białych pereł, zakończonego spięciem brylantowem. W drugiem pudełku była broszka, kolczyki i pierścionek brylantowy, oraz grzebienie do włosów, wysadzane perłami.
— Klejnoty te, jako własność osobista twej matki, pani Torskiej — mówił doktór — ocalały i dziś stanowią twą własność. Ojciec twój, Bronko, będąc jeszcze zupełnie zdrów, oddał je na przechowanie mecenasowi Stoińskiemu, z tem zastrzeżeniem, iż w razie śmierci jego mają być tobie oddane w dniu twej pełnoletności.
Bronka oczu oderwać nie mogła od pereł. Milczała, a wyobraźnia przeniosła ją daleko stąd.
Była w pałacyku, przy Alei Róż. W przyćmionym gabinecie stała wdzięczna, jasnowłosa kobieta, a piękny, młody mężczyzna zapinał na jej szyi cudne perły. Jej ojciec i matka. Tacy piękni, tacy młodzi, kochający się oboje. I oto niema ich, tylko te klejnoty zostały i mówią jej o nich. Dwie duże perły stoczyły się z lic dziewczyny i spadły na tamte, trzymane w ręku.
Kępa domyślił się przyczyny łez, udał jednak, że ich nie widzi.