Strona:PL Maria Jadwiga Reutt - Królewna.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczęście jeszcze nie byłoby tak wielkie. I niespokojnie podnosiła oczy z chorego na twarze lekarzy.
Ich oblicza były poważne. Nie mówili do siebie nic prawie, porozumiewali się prawie tylko wzrokiem, a ta cisza i to milczenie kryły w sobie straszną grozę.
W radości i weselu prędko przechodzą chwile, jakże jednak wloką się one długo w chwili strasznego niepokoju i cierpienia. Wtedy to sekundy wydają się nam godzinami, a godziny całemi dniami. I w pałacyku przy Alei Róż zdawało się, że wieki całe trwa już choroba pana Andrzeja. Cisza zalegała schody i korytarze. Nie słychać było dzwonków. Milczał telefon. Panna Wanda, obawiając się, by wieść o chorobie przemysłowca nie wpłynęła ujemnie na stan jego interesów, zabroniła służbie mówić obcym o ciężkiej jego chorobie, ani też przyjmować kogokolwiek.
Prócz lekarzy, nie odstępujących prawie chorego, zawiadomiła tylko prawnika, starego przyjaciela Torskiego, jego powiernika i doradcę.
Rozmowa z nim potwierdziła domysły panny Wandy. Od roku przeszło interesa Torskiego były zachwiane. Ostatniemi czasy, skutkiem przewrotów w kraju i ogromnego zastoju w fabrykach, katastrofa stawała się nieuniknioną. Pan Andrzej walczył wciąż i wierzył, że sobie poradzi, a chociaż poniesie wielkie straty, jednak do ruiny nie dopuści. Wobec choroby jego i prawdopodobnej śmierci o ratunku majątku mowy być nie mogło.