Strona:PL Marcin Bielski - Rozmowa nowych Proroków.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

 
o iedney głowie.

Drugi na Mnichy przyidzie, y w szarej kapicy
Włócząc się chleba będzie żebrał po ulicy.
Jedno złe miedzy nimi, sami sie woiuią,
Starostowie gdzie trzeba, tego nie hamuią.
Gdzie nie trzeba, tu sami Szlachtę z waśni trapią,
Strzegąc rzkomo dóbr pańskich w granicach je drapią.
Y bez miary ściskają ubogie ziemiany,
Chciałby wieść Kommissarze: ale trudno z Pany.
Sieie orze na cudzym, słomiany Starosta,
Żelazny ziemianinie, tu stóy końcu mosta.
Pótyć pole zajachał, nie śmiej z pługiem chodzić,
Jeśli co poczniesz gwałtem, tobie będzie szkodzić.
Jakie wielkie drogości, jakie w szaciech zbytki,
Papieruby nie stało, by miał pisać wszystki.
Jakie stroje szlachcianek, jakie płochych ludzi,
Żyd, Włoszek, chytry naród pieniądze z nich łudzi.
Jako trunki, potrawy z wielkim kosztem chodzą,
Które do wielkiej nędze potem je przywodzą.
Nie mogę się przypatrzyć dzisiejszemu światu,
Co rok to przychodzimy ku gorszemu latu.
Niewiem, kogoby właśnie w tych rzeczach winować.
Iż nam niechcą niebieskie planety folgować,
Jeśli to nam przychodzi z naszych nieprawości,
Iż za nami pochodzą wszystki przeciwności?
Cziyli nas Bóg chce skarać w tak nierządnej sprawie,
Iż sprawcy nie stanowią żadnej rzeczy prawie?
Na Sejmiech per ambages[1], wkoło rzeczą toczą,
A w pośrzodek, gdzie trzeba, tam śmiele nie wkroczą.
Różne vota szeroko podawaiąc sobie,
Wszędzie z naszą utratą folgując osobie.

21 uj paba [?]

  1. Przypis własny Wikiźródeł skrycie