Strona:PL M Koroway Metelicki Poezye.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
185

On patrzał czasem w roztargnieniu
Ku różowemu zachodowi,
I nagle — ręką swą w milczeniu
Wziął rękę Ady i tak powie:
„Nie mogę! Serce nie pozwoli
W pustyni więzić dłużej ducha;
Jam wolny — dusza ma w niewoli,
Ogniwa skruszę więc łańcucha...
Czem życie? — daj mi sławy czarę
Ze śmiertelnemi choćby jady,
Wypije śmiało, nawet rady:
Czem szczęście wielkie?... cieniem mary!
Bo przyjdzie przecież koniec życia,
A z nim i serca mego bicia...
Toż powiedz, czyli szczyt mogiły
Nikczemnym będzie temu śladem,
Pod czyjem czołem dumnem, bladem
Wyniosłe myśli wciąż krążyły,
Kto chciał po sławy sięgnąć dyadem?
Rzuć okiem! Oto za górami
Z potężnem wojskiem, z sztandarami
Mocarze idą dwaj na siebie;
I jutro ledwo zorza w niebie
Obłoków stada zarumieni,
Już wojny trąba, szczek orężów