Strona:PL M Koroway Metelicki Poezye.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
182

I w on czas Śmierci Anioł tkliwy
Pod niebem leciał południowem;
Wtem słyszy w dole szmer gniewliwy,
I płacz miłości z żalu słowem...
Więc Anioł w jednem oka mgnieniu,
Zjawiskiem uderzony owem,
W jaskini staje. I w cierpieniu
Ostatniem śmierci szybko śpieszy
Osłodę przynieść biednej Adzie,
I — jako może — tak ją cieszy:
Na ustach pocałunek kładzie.
Do lotu potem już się ima,
Lecz nagle ujrzał Zoraima
W boleści wielkiej... Cóż poradzi?...
Promienie oczu ich się zbiegły,
Anielskie oczy wnet spostrzegły
W śmiertelnych wyrzut gorzki. Drgnienie
Litości poczuł Anioł święty,
A potem więcej, bo sumienie
Obwinił swoje, żalem tknięty:
On zabrał szczęście Zoraima,
Zoraim dzisiaj nic już nié ma,
Ją jedną kochał. W tej miłości
Zgorzały inne namiętności.