Strona:PL M Koroway Metelicki Poezye.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
99

Padł wiatr na morze, naleciały chmury,
Rzuciły w tonie gęsty cień ponury.
Już olbrzym morski marszczy czoło w bruzdy!
Już wiatr się coraz wzmaga! Już z pokładu
Tłum liczny bieży do kajut bez ładu!
Już ryczy morze — pozbawione uzdy,
Jak zwierz zraniony wstaje z legowiska,
Ruchome góry pod obłoki ciska!...
Stugębną paszczę otwierają głębie,
Burzą się groźnie do samego do dna,
I nagle pędzi jedna fala głodna
I chłonie statek w swej żarłocznej gębie...
Lecz wnet wyrzuca... nowe biegną fale,
Jako hyeny, albo też szakale,
I w lwy ryczące mienią się bałwany
I szturmem idą na pożarcie statku
Z ludźmi — blizkimi krótkich chwil ostatku,
I potrząsając białą grzywą piany,
Igrają statkiem, wyprawiają pląsy...
Straszne statkowi ich kapryśne dąsy!
Gdy się tak cieszą wśród morza zamętu,
Podróżnych boleść porywa i trwoga,
Zagląda w oczy śmierć każdemu sroga
I nie masz oddać komu testamentu.