zamyślili się tak głęboko, że drgnęli z przestrachu, gdy dzwon kościelny począł wybijać godzinę. Liczyli po cichu uderzenia: było ich dziesięć.
Godefroy d‘Etigues podniósł się, gwałtownie odpychając krzesło.
— Do licha! — zaklął — więc to już.
— Już — jak echo powtórzył Bennetot — i mamy my iść tylko we dwóch?
— Tamci przyjdą. Ale odprowadzą nas tylko do podnóża skał, nie mogą iść dalej bo przecie wierzą w ten angielski statek.
— Ale jabym wolał abyśmy szli wszyscy.
— Cicho! Rozkaz ty czy się tylko nas. Im więcej osób, tem więcej gadania. Patrz już nadchodzą.
Jakoż trzej mężczyźni, którzy nie odjechali wieczornym pociągiem, d’Ormont, Roux d‘Estiers i Rollewille wchodzili do sali. Jeden z nich niósł latarnię, którą jednak baron kazał zgasić.
— Żadnego światła — komenderował — mógłby je kto dojrzeć na szczycie skały i dałoby to w razie czego powód do plotek i domysłów. Czy służba śpi?!
— Śpią wszyscy. Klaryssa nie wychodziła wcale ze swego pokoju.
— Wiem, wiem — rzekł baron — czuła się niedobrze. No, idziemy.
D’Ormont i Rolleville ujęli za nosze. Pochód ru-
Strona:PL M. Leblanc - Córka Józefa Balsamo hrabina Cagliostro (1926) T.1.pdf/77
Wygląd
Ta strona została przepisana.