Strona:PL Lord Lister -86- Tajemnicza choroba.pdf/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie wiem... Wydawało mi się, że słyszę jakiś szmer... Musiałem się chyba przesłyszeć.
Raffles nie zadowolił się tą odpowiedzią. Jednym susem znalazł się przy drzwiach i gwałtownym ruchem otworzył je na oścież. Na korytarzu nie było nikogo. — Uspokojony zamknął drzwi i usiadł przy stole.
— Czy nikt nie domyśla się kim jesteś?
— Sądzę, że nie. Stary dusigrosz, lord Seymour, zadowolony jest ze mnie bardzo, a Arnold nie może się beze mnie obejść... Chłopiec wyczuwa instynktownie, że jestem jego przyjacielem. Czy trudne było badanie krwi?
— Dosyć trudne... Nie dziwię się, że chłopiec jest taki słaby i jak gdyby ogłuszony... Kilka miesięcy pobytu w górach lub nad morzem przywróci mu siły.
— Rozumiem teraz sens historii z płonącymi oczami — rzekł Brand. — W stanie tak silnego wyczerpania, chłopiec dziwnym cudem został przy życiu po tytm gwałtownym wstrząsie.
— Niewiele brakowało, aby się przespacerował na tamet świat — odparł poważnie Raffles. — A teraz powiedz mi coś nie coś o Daringtonie?
— Cóż ci mogę o nim powiedzieć? Bardzo rzadko bywa w domu... Obiady jada na mieście, rzadko kiedy przychodzi na kolację. Wieczorami stale wychodzi do klubu, albo do teatru...
— Czy ma dużo pieniędzy?
— Czy jest bogaty, nie wiem... A w każdym razie prowadzi tryb życia człowieka bogatego.
— Musisz baczyć uważnie na wszystko, Brand Postaraj się dociec w jaki sposób Darington dosypuje trucizny do wina...
— Jest to łatwiejsze, niż można przypuszczać. Musisz wiedzieć, że porto, przeznaczone dla Arnolda, stoi w piwnicy na specjalnej półce. Nikomu nie wolno pić tego wina. Mam wprawdzie klucze od piwnicy, ale Darington mógł dorobić sobie drugi klucz. Wystarczy odkorkować butelkę, wspyać do niej tajemniczą truciznę, i zalakować ją z powrotem.
Nagle zamilkł i począł znów nadsłuchiwać. — Od strony korytarza doszedł go słumiony kaszel.
Zbliżył się do drzwi i uchylił je ostrożnie. — W tej samej chwili zatrzasnął je gwałtownie, przekręcił klucz w zamku i zasunął zasuwy.
— Policja! — rzekł lakonicznie. — Musiałeś widocznie mówić zbyt głośno. Darington jest sprytniejszy, niż sądzimy... Na szczęście, jeden z agentów przeziębił się i nie mógł powstrzymać się od kaszlu. Gdyby nie to, bylibyśmy już teraz w ich mocy.
— Do licha!... Widocznie to on był, gdyśmy po raz pierwszy słyszeli szmery na korytarzu — mruknął Brand przez zaciśnięte zęby.
— Prawdopodobnie... Otwórz szybko okno... Za chwilę tu będą.
Istotnie, w tej samej chwili rozległo się gwałtowne dobijanie do drzwi.
— Otworzyć natychmiast! — zawołał jakiś głos. — Jeśli nie usłuchacie, wyważymy drzwi!...
— Róbcie, co wam się podoba! — odparł Brand. — Nie oczekujemy niczyjej wizyty.
Brand, pochwycił kilka najpotrzebniejszych przedmiotów i zawiązał pod brodą swój śmieszny staroświecki czepeczek..
Pokój położony był na drugim piętrze w lewym skrzydle pałacu.
Z małej skrytki pod oknem wyjął zwój grubej liny, zakończonej z jednej strony mocnym hakiem. Hak ten zaczepił o parapet okna, linę zaś przerzucił nazewnątrz.
Była godzina dziewiąta wieczór. Mimo zmroku, można była jeszcze doskonale odróżnić kontury przedmiotów i ludzi, znajdujących się w niewielkiej odległości. Raffles ujrzał dwóch agentów stojących na warcie w ogrodzie, tuż pod ich oknem, które było jedyną drogą do ucieczki. Na korytarzu bowiem stało z sześciu policjantów. Akcją ich kierował Darington, który zdecydował się widocznie postawić wszystko na jedną kartę.
Nie było czasu do namysłu. Pierwszy począł opuszczać się po linie Brand. Wyglądał przy tym tak komicznie, że Raffles nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Czepek przekrzywił mu się na bok, suknie i halki fruwały w powietrzu. Raffles nie czekał, aż Brand będzie na dole, lecz począł zesuwać się po linie tuż za nim...

Smutna prawda


— Wybacz mi, Edwardzie... Gdybym tak głośno nie mówił, nie sprowadziłbym nam na głowę policji — rzekł Brand.
Znajdowali się już po za obrębem niebezpieczeństwa.
— Widzisz, jak należy mieć się na baczności — odparł Raffles — wydaje mi się jednak, że Darington podejrzewał cię już od dawna. Ludzie w jego sytuacji zwracają uwagę na szczegóły, które mogłyby ujść uwagi innych osób.
— Podziwiam bezczelność tego człowieka... Jakże człowiek w jego sytuacji ośmiela się sprowadzać do domu policję?.. Przecież on wie, że przeniknęliśmy jego zamiary?
— Nic w tym dziwnego, Brand — odparł Raffles, wzruszając ramionami. — Czy mamy w ręku dostateczne dowody? Nie.. Żaden szanujący się człowiek nie da wiary słowom Rafflesa, ani też jego wspólnika, który w kobiecych szatach wkradł się do domu lorda Seymoura w całkiem niewyraźnych zamiarach.
— A tymczasem nasz plan wziął w łeb... Musimy opracować inny.
Raffles milczał przez chwilę i spojrzał na zegarek.
— Jedynym wyjściem z sytuacji jest natychmiastowe wtajemniczenie we wszystko starego Seymoura Higgsa — rzekł. Przyznam mu się że początkowo zgoła inne żywiłem wobec niego zamiary, ale teraz skoro przypadkowo trafiłem na ślad ohydnej zbrodni, pierwotny cel stał się narazie nieaktualny. Darington nie będzie zasypiał gruszek w popiele: Rozumie, że w ten lub w inny sposób będziemy starali się sparaliżować jego plany. — Słuchaj mnie uważnie, Brand, i zastosuj się ściśle do moich instrukcji.
Obaj przyjaciele zagłębili się w omawianiu nowego planu. Wreszcie auto zatrzymało się przed willą na ulicy Wiktorii..

W godzinę po wyżej opisanych wypadkach, stary Huntman wszedł do pokoju lorda Seymoura Higgsa.
Na twarzy służącego malowało się niezdecydowanie. Lord siedział w głębokim fotelu obok kominka. Huntman wiedział, że stary pan nie znosił, kiedy mu przerywano odpoczynek.