Strona:PL Lord Lister -77- Syrena.pdf/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zbiorom najciekawszych i najcenniejszych eksponatów.
— Zupełnie słusznie — zawołał baron de Barrot. — Mój angielski kolega odmówił przecież zakupienia syreny...
Uścisnąwszy serdecznie rękę belgijskiego uczonego, dziennikarze udali się do swych redakcyj, trzymając w zanadrzu gotowe artykuły, tchnące oburzeniem spowodu nieudolności dyrektora muzeum londyńskiego.

Epilog

Następnego ranka Raffles stwierdził z przyjemnością, że pisma rozpętały prawdziwą burzę przeciwko artykułowi, który pojawił się w „Timesie“. Wszystkie gazety podnosiły zgodnie, że „Times“ niesłusznie zaatakował uczonego gościa belgijskiego, a niektóre nawet domagały się wielkim głosem usunięcia dyrektora muzeum.
Gdy profesor Crocker przeczytał wieczorem pełne oburzenia artykuły udał się prosto do redakcji „Timesa“. Nieprzytomny z wściekłości zażądał satysfakcji. Crockerowi pozostała tylko jedna droga: musiał oświadczyć, że on sam ani przez chwilę nie wątpił w autentyczność syreny i że nigdy nie wygłaszał podobnego twierdzenia.
Tymczasem Raffles i Charley, korzystając z nieobecności dyrektora, operowali w jak najlepsze w jego gabinecie.
Wynajęli w tym celu specjalną taksówkę i ładując w nią ile tylko pomieścić się dało, kilkakrotnie odbyli drogę pomiędzy meszkaniem dyrektora a willą Rafflesa. Nad ranem gabinet dyrektora był już ogołocony z wszystkich bardziej wartościowych przedmiotów.
Około godziny dziesiątej rano w Scotland Yardzie zadźwięczał dzwonek telefonu. Do aparatu zbliżył się inspektor policji Baxter.
— Czy to inspektor Baxter? — zagrzmiał wściekły głos profesora.
— We własnej osobie — ryknął Baxter.
— Zechce pan przybyć natychmiast do mnie... Zostałem okradziony.
— Kto mówi?
— Profesor Crocker, dyrektor generalny muzeów angielskich... Regent Park 26.
— Co się stało? — zapytał Marholm na widok Baxtera z wściekłością wychodzącego z gabinetu.
— Okradziono tego durnia, stojącego na czele naszych muzeów, człowieka, przez którego Anglia okryła się wstydem... Czytaliście chyba wczorajsze gazety, Marholm? Pełno było artykułów na ten temat.
— Czy zamierza pan biec wprost do niego?
— Sądzę, że tak. Pojedziecie razem ze mną...
— Doskonale. Będę mógł przynajmniej zredagować odpowiedni protokuł zajścia.
W chwilę później znajdowali się już w mieszkaniu dyrektora Crockera, który począł wyliczać wszelkie zaginione przedmioty.
— Interesuje mnie przede wszystkim sposób, w jaki złodzieje dostali się do pańskiego mieszkania? — rzekł Baxter.
— Weszli przez okno i uciekli przez ogród... Ślady wskazują na to, że przesadzili mur, unosząc ze sobą zdobycz.
Inspektor rozpoczął prawidłowe dochodzenie. Zaczął od urzędowego wylegitymowania samego dyrektora.
— Cóż u licha! — zawołał w zdenerwowaniu profesor, gdy Baxter począł go pytać czy jest żonaty, jak się nazywają jego rodzice i w którym roku odbywał studia. — Chciałbym wiedzieć, jaki związek istnieje pomiędzy pańskimi pytaniami a popełnioną u mnie kradzieżą?
— Bardzo pana dyrektora przepraszam — odparł inspektor. — Wedle regulaminu zmuszony jestem zanotować wszystkie te szczegóły. Prawo tego wymaga.
Dopiero po ustaleniu zajęcia ojca oraz panieńskiego nazwiska matki przystąpił do spisywana listy zaginionych przedmiotów. Lista ta zdawała się nie mieć końca.
— Mam wrażenie, że robię spis inwentarza w muzeum — szepnął Marholm. Muszę wyrazić podziw dla złodziei którzy zdołali wykraść taką masę przedmiotów w ciągu jednej nocy.
Popołudniowe gazety przyniosły dokładny opis śmiałej kradzieży popełnionej w gabinecie dyrektora. Wszyscy głowili się nad rozwiązaniem zagadki, kim był tajemniczy sprawca. Odpowiedź nie dała na siebie długo czekać.

Następnego ranka w jednym z wielkich magazynów ukazało się w wystawie następujące ogłoszenie:

„W tym magazynie Raffles wystawia na widok publiczny eksponaty, przechowywane dotąd w pry-