Strona:PL Lord Lister -74- Skandal w pałacu.pdf/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Raffles podał mu adres inspektora Baxtera.
— Niech pan będzie punktualny. Pułkownik zwraca na to wielką uwagę. Jakkolwiek jest on bardzo bogaty, mieszka skromnie. Jeszcze raz powtarzam: śmiało i odważnie, nie bać się nikogo!
Raffles pożegnał się z Croftonem, pełnym najpiękniejszych nadziei.
— Nie oddam ani grosza hrabiemu... mruknął stary do siebie. — To prawdziwy bogacz, a wiadomo, że bogacze skazani są na wieczne potępienie.
Crofton wrócił do domu, ubrał się starannie, włożył do kieszeni dwa rewolwery i punktualnie o godzinie czwartej udał się pod wskazany adres...

Inspektor Baxter był tego dnia w wyjątkowo złym humorze.
— Żadnej wiadomości? — zagadnął ostro wchodzącego Marholma. — Widzę, że opis przestępcy opublikowany w „Timesie“ nie wiele nam pomógł.
— Nie — odparł sekretarz.
— Do wszystkich diabłów! Chciałbym wreszcie rzucić to podle rzemiosło! Wołałbym być szewcem lub stolarzem...
— Ma pan słuszną rację — odparł Marholm. — Odpowiadałoby to zajęcie panu bardziej, niż stanowisko inspektora policji. Raffles wywiązałby się z tego zadania o wiele lepiej.
— Czy uspokoicie się raz wreszcie! — wrzasną! Baxter. — Raffles i ciągle Raffles! Nie chcę słyszeć więcej o tym indywiduum!
— Bardzo chętnie, inspektorze. Raffles sam się panu przypomni.
W tej samej chwili dyżurny policjant przyniósł list, zaadresowany do Baxtera. List brzmiał jak następuje:
„Drogi inspektorze!
Przeczytałem wczoraj notatkę, umieszczoną przez Pana w „Timesie“. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności znam osobnika, którego pan szuka. Ponieważ jestem sprawcą największych niepowodzeń w pańskiej karierze, sądzę, że powinienem dać Panu rekompensatę, przysyłając Mu sprawcę kradzieży. Nie przyślę go oczywiście do Scotland Yardu... Człowiek ten nie jest głupcem aby leźć lwu w paszczę! Skieruję go do pańskiego prywatnego mieszkania. Niech pan zabierze ze sobą Marholma, ponieważ osobnik ten jest niebezpiecznym przestępcą i człowiekiem na wszystko zdecydowanym. Z całą pewnością stawi Panu silny opór. Życzę Panu powodzenia.
Szczerze oddany John C. Raffles“.
List wypadli z rąk Baxtera. Nie wierzył własnym oczom.
— Co za bezczelność! — szepnął.
— Jestem zupełnie innego zdania — odparł Marholm. — Raffles postępuje wobec pana, jak gentleman.
— Wy gotowibyście Rafflesowi przypisywać wszelkie zalety. Ale ja już się z nim porachuję!
Mówiąc prawdę, Baxter wdzięczny byt jednak w duchu Rafflesowi.
— Dochodzi wpół do czwartej — rzekł, spoglądając na zegarek. — Mamy czas... Ubierajcie się, Marholm.
— Ubierajcie się — powtórzył Baxter. — Słyszeliście przecież, że mamy natychmiast dokonać aresztowania...
— Oczywiście, inspektorze — odparł Marholm.
— Zawsze chcecie być mądrzejszym ode mnie.
— Bynajmniej...
Marholm wstał, włożył palto i ruszył za inspektorem. Udzieliwszy instrukcyj dyżurnym agentom, obaj udali się śpiesznie do prywatnego mieszkania Baxtera, gdzie wedle wyjaśnień Rafflesa miał się zjawić przestępca.
Tymczasem Raffles przebrany tak, że nikt z bliskich nie poznałby go, ze sporą paczką pod pachą, ukrył się na klatce schodowej domu, w którym mieszkał Baxter.
Raffles zatrzymał się na korytarzu, znajdującym się o piętro wyżej od mieszkania inspektora.
Na schodach panowały kompletne ciemności.
— To niesłychane — mruknął Baxter — podczas tak ciemnych dni jak dzisiejszy, powinno się wcześniej zapalać światła na klatce schodowej.
Z pośpiechem wszedł do mieszkania, aby przy pomocy Marholma przygotować wszystko na przyjęcie niebezpiecznego przestępcy.
Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, Raffles po cichu zszedł ze schodów, stanął przed drzwiami Baxtera i wyjął z zawiniątka trzymanego pod pachą metalowy szyldzik. Na szyldziku tym wyryte było nazwisko: „Pułkownik Bull“.
Szybko przytwierdził ten szyldzik do drzwi, na widocznym miejscu. W kilka minut później przed domem Baxtera zjawił się Crofton, który począł powoli wdrapywać się na piętro. Zatrzymał się przed drzwiami i w świetle zapałki odczytał nazwisko na szyldziku. Było to istotnie nazwisko wskazane mu przez hrabiego Rockana.
Na odgłos dzwonka, Marholm otworzył drzwi i latarką elektryczną oświetlił twarz gościa.
— Cóż u licha? — mruknął. — Czyżby Raffles zakpił sobie z nas tym razem?
Crofton postąpił dwa kroki naprzód i zapytał krótko:
— Czy mogę widzieć się z pułkownikiem?
— Tak — odparł Marholm, nie zwracając uwagi na ten nie zwykły tytuł.
— O co panu chodzi?
— To nie pańska sprawa, młody człowieku...
— Odważnie sobie poczyna — mruknął Marholm, wprowadzając gościa do gabinetu Baxtera.
Na widok wchodzącego, Baxter wsiał z fotelu. Nieznacznie skinął na Marholma, aby zamknął drzwi. Crofton zauważył ten ruch.
— Zaczyna się — mruknął do siebie.
Włożył rękę do kieszeni, w której miał rewolwer. W lewej ręce ściskał ogromny bukiet kwiatów.
Baxter nie pozostawił mu czasu do namysłu.
— Więc to jest nasz przestępca? — zawołał grzmiącym głosem.
Cichy zazwyczaj urzędniczyna nie dał się zaskoczyć. Wszystko szło tak, jak przewidywał hrabia de Rockan. Pułkownik cierpiał na urojenia i widział dokoła siebie samych przestępców.
— Sam pan jesteś zbrodniarzem — zawołał Crofton, marszcząc brwi.
— Co takiego? — Marholm, zwiążcie mi tego człowieka.
— Oho! Druga próba — mruknął do siebie Crofton.
Wyjął rewolwer i wycelował go wprost do obu policjantów.
— Widzicie, że się was nie boję — pisnął cienkim głosem. — Jeśli odważycie się ruszyć z miejsca, zabiję was!
Baxter tymczasem skinął na Marholma, aby starał się zaskoczyć przeciwnika od tyłu. Crofton spostrzegł ten ruch i podwoił czujność.