Strona:PL Lord Lister -72- Ząb za ząb.pdf/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czekajmy chwilę. Ciekaw jestem, jak ten człowiek zachowa się wobec swych żołnierzy.
Raffles wraz ze swym sekretarzem oparli się o parapet, oczekując aż żołnierze rozpoczną ćwiczenia.
Oficer wydawał rozkazy. Od czasu do czasu, wywoływał jakiegoś żołnierza z szeregu i obrzucał go stekiem wyzwisk.
Nagle kapitan uderzył jednego z żołnierzy laską w nogę.
— Co za brutal — mruknął Raffles. — Żałuję, że nie mam pod ręką czegoś w rodzaju doniczki z kwiatami... Chętnie rzuciłbym ją w głowę tego pana, który ośmiela się metody pruskie zaszczepiać w armii angielskiej!
— Masz rację — rzekł Charley. — Ale dlaczego się na to pozwala?
— Ten kapitan wrócił, prawdopodobnie z kolonii i nie zdążył jeszcze przyzwyczaić się do naszych obyczajów, — odparł Raffles. — Będę musiał go nauczyć lepszych manier...
— Spójrz... Znów zaczyna...
Istotnie, kapitan uderzył żołnierza po raz wtóry... Tym razem wśród żołnierzy odezwał się pomruk niezadowolenia.
Raffles miał już tego dosyć. Po raz pierwszy w życiu był świadkiem podobnej sceny. Rozejrzał się dokoła: tuż obok stał żołnierz na posterunku. Raffles podszedł do niego:
— Zbliżcie się do mnie. — rzekł tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Żołnierz wyczuł w nim kogoś ze zwierzchności wojskowej. Nie mylił się zresztą gdyż lord Lister służył przez długi czas, jako oficer, w armii brytyjskiej. Zasalutował i stanął na baczność. Raffles rzekł:
— Proszę mi powiedzieć jak się nazywa oficer, który prowadzi tuż obok nas ćwiczenia?
Żołnierz odparł z pewnym wahaniem:
— Kapitan Mac Govern...
— Czy to Irlandczyk?
— Tak... Sądzę, jednak, że jego ojciec był Szkotem. — odparł żołnierz.
— Pięknie... — odparł Raffles. — Czy znacie jego adres?
— Tak... Byłem w jego kompanii. Przyjechał tu przed dwoma miesiącami... Posyłał mnie często do domu, abym pomagał służącej trzepać dywany... Mieszka na Hamilton Street Nr. 16.
— Jeden z moich przyjaciół mieszka w pobliżu niego... Opowiadał mi, że żona kapitana, to prawdziwy dragon. Czy to prawda?
— Tak, to prawda, — odparł żołnierz. — Kapitan, potulny w domu jak owieczka, całą wściekłość wylewa na swych żołnierzy...
Tajemniczy Nieznajomy ujął Charleya pod ramię i skierował się w stronę Tower.
— Hamilton Street 16... Należy zapamiętać ten adres — szepnął do siebie.
Młody człowiek zrozumiał, że lord Lister powziął pewien plan w związku z osobą kapitana.
Zwiedziwszy Tower, obydwaj przyjaciele skierowali się w stronę wyjścia. Na moście znów spotkali ten sam oddział żołnierzy, wracających z ćwiczeń. Mac Govern z butna miną kroczył z boku. Na trotuarze pozostało tak niewiele miejsca, że trudno byłoby się minąć... Mac Govern spodziewał się, że spacerowicze ustąpią mu z drogi. Raffles jednak zadecydował inaczej. Chwycił mocno Charleya za rękę i obaj ostrym krokiem ruszyli naprzeciw Mac Governowi. — Kapitan zawahał się przez chwilę. Ta chwila wahania wystarczyła, Charley i Raffles posunęli się naprzód, przygniatając kapitana formalnie do bariery.
Charley zbladł jak płótno. Mac Gowern z groźnym pomrukiem podniósł do góry swą laskę. Raffles zręcznym ruchem udaremnił jeden cios wyrwał laskę z rąk kapitana i uderzył go w twarz. Wszystko to razem trwało zaledwie kilka sekund. Ani jeden z żołnierzy nie interweniował...
Raffles i jego sekretarz przeszli przez most i zanim kapitan zdążył oprzytomnieć, skoczyli do przejeżdżającej taksówki.
— Do Hyde Parku. Pełnym gazem!... — rzucił Raffles szoferowi.
Po drodze roześmiał się wesoło.
— Piękna pamiątka — rzekł oglądając laseczkę. — Prawdziwy bambus... Patrz: złota gałka! Moje muzeum osobiste wzbogaci się o jeszcze jeden eksponat, zdobyty na wrogu. Mam zamiar dać mu jeszcze drugą lekcję dobrego wychowania.
— Zlituj się, Edwardzie. Co zamierzasz dalej czynić?
— Odwiedzić nocą mego przyjaciela Mac Governa — odparł Raffles poważnie.
— Muszę dostarczyć pracy memu przyjacielowi Baxterowi.

Bohater

Po swej niefortunnej przygodzie w Tower, kapitan Mac Govern ruszył do domu. Zazwyczaj wracał o godzinie siódmej, lecz spuchnięty policzek zmusił go do przerwania zwykłych zajęć.
Żona kapitana była szczupłą blondynką. Złoty odcień jej włosów zawdzięczała zabiegom pobliskiego fryzjera.
Mac Govern zbliżając się do domu mimowoli zwolnił kroku. Z twarzy jego łatwo można było wyczytać obawę. Bał się bowiem swej żony, jak ognia. Jedną ręką przytrzymywał chusteczkę, zamoczoną w wodzie, drugą otworzył drzwi swej willi. Do uszu jego dobiegł już podniecony głos żony, kłócącej się ze służącą. Biedna dziewczyna zajęta była drutowaniem posadzki w wielkim salonie. Klęcząc na podłodze pracowała w pocie czoła, podczas gdy jej pani siedziała wygodnie w fotelu, nie spuszczając wzroku ze swej białej niewolnicy.
Kapitan Mac Govern otworzył dyskretnie drzwi, wiodące do salonu i słodkim głosikiem szepnął:
— Dobry wieczór, Eulalio...
Dama wyprostowała się w fotelu i przekładając swoje face-a-main do oczu, obrzuciła go krytycznym spojrzeniem:
— To ty, o ile się nie mylę?...
Wielki, zakrzywiony nos czynił ją podobną do sowy.
— Tak, to ja, droga Eulalio, — odparł kapitan.
Wstała, zbliżyła się do kapitana i zawołała:
— Skąd się bierzesz w domu o tej porze?... Przeszkadzasz mi w robieniu porządków... Czyś skończył już ćwiczenia w Tower?
— Jestem ranny, Eulalio...
Pani Eulalia spojrzała nań z niedowierzaniem.
— Zbliż się... Uważaj, nie depcz mi po drutach! Jak ty wyglądasz? Co ci się stało. Gadaj u licha...
— Wydarzyła mi się przykra historia — odparł Mac Govern. — Napadło na mnie dwunastu drabów i zaatakowało w pobliżu portu. Czterech unieszkodliwiłem za pomocą mej laski, resztę zatrzymałem i zaprowadziłem na najbliższy posterunek policji.