Strona:PL Lord Lister -72- Ząb za ząb.pdf/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie wiem, czy zechce panów widzieć — rzekł, spoglądając podejrzliwie na spóźnionych gości. — Dyrektor śpi już..,
— Nie mamy czasu na czekanie. Przyszliśmy w sprawie urzędowej.
— Był na kolacji w klubie i wrócił przed chwilą... — rzekł portier teraz już uprzejmie. — Proszę, niech panowie pozwolą...
Wzdłuż długich korytarzy doprowadził ich aż do apartamentów dyrektora. Portier zbliżył się do ukrytych za grubą zasłoną drzwi i delikatnie zapukał. Słychać było donośne chrapanie...
Portier zapukał po raz wtóry... Odpowiedziała mu głucha cisza, przerywana tylko miarowym oddechem śpiącego. Wówczas począł dobijać się pięściami.
— Kto tam? — odezwał się zaspany głos.
— Jacyś panowie chcą się z panem koniecznie widzieć...
— Co takiego?... O tej godzinie?... Cóż to za jedni?
Zanim portier zdążył odpowiedzieć. Raffles zawołał rozkazująco.
— Proszę otworzyć! Tu policja śledcza.
Słowa te wywarły efekt natychmiastowy. Drzwi otworzyły się i na korytarz wyjrzała poprzez drzwi jakaś głowa.
— Czego panowie sobie życzą? — szepnął mężczyzna.
— Żądamy od pana pewnych informacji, — rzekł Raffles. — Chodzi o Annę Marię Tompson, którą pan umieścił u kapitana Governa...
Dyrektor odetchnął z ulgą. Obawiał się bowiem. że policja zainteresowała się jego innymi sprawkami.
— Co się stało? — zapytał.
— Dziewczyna ta jest u nas. Potrzebne nam są jej papiery, znajdujące się w archiwum sierocińca. Sprawa nie cierpi zwłoki.
— I dlatego niepokoją mnie panowie o tak późnej porze? — odezwał się dyrektor, odzyskując pewność siebie.
— Oczywiście... Potrzebne nam są nietylko papiery ale i osoba szanownego pana dyrektora... Zechce pan udać się z nami do Scotland Yardu.
Tym razem cios był wymierzony trafnie. Dyrektor zachwiał się.
— Ja?... Czego panowie odemnie chcą?
— Dowie się pan później. Proszę natychmiast zaprowadzić nas do swego gabinetu i wydać nam akta...
— Czy, czy będę badany w charakterze świadka, czy też jako?...
— Proszę to nam pozostawić. Szybko, nie mamy czasu do stracenia!
Raffles wszedł do pokoju. Dyrektor marudził, szukając kołnierzyka i krawata.
— Zbyteczny trud... W nocy i tak nikt nie zauważy niedokładności pańskiego stroju. Jako aresztant otrzyma pan strój więzienny. Zdejmiemy panu na wszelki wypadek szelki, aby nie myślał pan o ucieczce...
Dyrektor drżał jak liść osiki. Charley i Raffles pchnęli go w kierunku gabinetu. Drżącymi dłońmi otworzył szafę, w której zamknięte były papiery urzędowe. Raffles chwycił przede wszystkim książkę kasową. Z pomiędzy dokumentów wyjął pakiet opatrzony nazwiskiem Anny Marii Tompson i włożył go do kieszeni.
— Niebawem przystąpimy do sprawdzania ksiąg. Czy wszystkie cyfry zapisane są zgodnie z rzeczywistością?
— Tak... To jest... wszystkie pozycje są zapisane — jąkał się dyrektor.
— Sąd się tym zajmie, — rzekł Raffles.
Wzrok jego padł na niektóre pozycje, noszące aż nadto wyraźnie ślady wyskrobania...
— Czy nie możnaby tego jakoś załatwić z panami?... Chętnie zaofiarowałbym...
— Przyjmuje nas pan za łotrów swego pokroju? Naprzód! Jedziemy do Scotland Yardu.
W ten sposób przedefilowali przed zdumionym portierem... Ponieważ dyrektor na ulicy począł stawiać opór, Raffles założył mu na ręce kajdanki. Oszust znów zaczął błagać o darowanie mu wolności, ofiarując wzamian za to 50.000 funtów. Raffles zaprowadził go do najbliższego posterunku policji.
Dyżurny policjant spojrzał na nich ze zdumieniem.
— Jestem detektyw Johnson ze Scotland Yarddu, — rzekł Raffles pewnym głosem.
Komiasrz uznał to wyjaśnienie za dostateczne.
— Przyprowadziliśmy wam grubą rybę, — rzekł. — Czy zechcecie panowie sporządzić protokół?
— Dlaczego nie odprowadza go pan bezpośrednio do Scotland Yardu? — zapytał komisarz.
— Mam w tej okolicy jeszcze inną pilną robotę — odparł Raffles. — Obawiam się, że ten typek mógłby mi tymczasem umknąć, a w ten sposób zyskuję na czasie.
Komisarz wezwał jednego z agentów jako protokulanta. Raffles rozpoczął dyktowanie raportu. Dyrektor siedział na ławie z opuszczoną głową.
— Jedyny ratunek, to przyznać się do wszystkiego, — rzekł Raffles. — Skrucha łagodzi karę...
Dyrektor skinął głową... Powoli, z przerwami, począł podawać bliższe szczegóły przestępstwa. Przyznał się nawet do maltretowania powierzonych mu dzieci.
— Ładnego ptaszka przyprowadziliście nam tutaj — mruknął komisarz, spoglądając z oburzeniem na aresztanta.
— Kogóż teraz zamierza pan aresztować?
— Inspektora tego sierocińca — rzekł Raffles. — Skieruję go już bezpośrednio do Scotland Yardu. Dam panu jeszcze kilka słów dla inspektora Baxtera... Pragnę mu wyjaśnić, gdzie jestem i co robię...
Tajemniczy Nieznajomy wziął kartkę papieru i zabrał się do pisania. Kopertę zaadresował do inspektora Baxtera w Scotland Yardzie, zalakował ją i wręczył komisarzowi, po czym sprawdził treść raportu i uściskiem dłoni pożegnał swych kolegów.
Po wyjściu z komisariatu, Raffles skierował się prosto w stronę Charleya Branda, który oczekiwał go w pobliżu. Taksówką wrócili do swej willi w Hyde Parku.
Raffles zasiadł w wygodnym fotelu i rzucił na stół... szelki pana dyrektora.
— Oto niezwykła pamiątka z interesującej wyprawy — rzekł z uśmiechem. Chwilowo dość mam tej całej sprawy. Muszę zapoznać się z treścią papierów Anny - Marii... Ciekaw jestem, kto jest ojcem tego dziewczęcia?
Otworzył pakiet i począł przerzucać znajdujące się w nim kartki papieru. Nagle drgnął.
— Nie, to niemożliwe! — rzekł.
Charley spojrzał nań ze zdumieniem. Raffles zbliżył się do swego biurka, otworzył jedną z szuf-