Strona:PL Lord Lister -72- Ząb za ząb.pdf/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy życie moje nie jest ci dostatecznie drogie? Czy nie chcesz bronić swej prawowitej małżonki? To wstyd, Harry! Przynosisz wstyd całej armii brytyjskiej. Jesteś nędznym tchórzem... Nie ruszasz się? Czy chcesz, abym zaciągnęła cię tam przemocą?
— Co zrobimy, jeśli ich będzie wielu? — jęknął Mac Govern bliski już płaczu.
— Podobno dziś po południu stoczyłeś zwycięską walkę z dwunastu opryszkami? Dlaczego więc teraz boisz się jednego człowieka? Mój Boże... Mój Boże.. Co za nieszczęście być związaną z takim mężem!
Drżąc z przerażenia, kapitan wstał, sięgnął po rewolwer i niepewnym krokiem skierował się w stronę drzwi.
Eulalia na widok męża, skradającego się z bronią w ręku, odzyskała odwagę. Wstała i chwyciwszy karafkę z wodą otworzyła drzwi i zapaliła światło. W tej samej chwili cofnęła się z przerażenia: tuż przed samym progiem ich sypialni leżało bezwładne ciało jakiegoś obcego mężczyzny. W pobliżu głowy widniała na podłodze kałuża krwi.
— Morderstwo! — jęknęła kobieta.
— Włamanie! — szczekał zębami przerażony kapitan.
Zbudzona hałasem służąca wyjrzała również na klatkę schodową. Szybko zbiegła ze schodów i stanęła tuż obok leżącego na ziemi mężczyzny.
— Na miłość Boską — zawołała — umarł!... Nie, nie umarł, jeszcze oddycha...
Bez obawy nachyliła się nad rannym.
— Co mu się stało? Czy wezwać doktora? Jest pan ranny? — zapytała.
Pytania te i odwaga młodej dziewczyny przywróciły równowagę duchową obojgu małżonkom.
Kapitan, trzymając wciąż kurczowo rękę swej żony, pochylił się nad leżącym.
— To on! To on! — ryknął donośnym głosem.
Odepchnął żonę i jak oszalały rzucił się do swego pokoju. Zamknął się na klucz i zasunął zasuwę. Następnie zaczął ustawiać formalną barykadę z krzeseł, stołów i innych ciężkich mebli.
Eulalia przez chwilę stała bez ruchu. Wreszcie zbliżyła się do szafy, w której przechowywała sznury do wieszania bielizny i wyjęła z niej spory zwój. Sznurami tymi skrępowała leżącego na ziemi mężczyznę.
Po dokonaniu tej operacji, poczęła się dobijać pięściami do drzwi zamkniętego pokoju:
— Otwórz! Otwórz! — krzyczała na cały głos.
Kapitan nie poznał jednak głosu swej żony.
— Na pomoc!... Ratujcie... Zabijają mnie! — wołał.
Usłyszał w odpowiedzi stek pogardliwych wyzwisk:
— Idiota!... Dureń! Kretyn! To ja! Wyłaź ze swej nory! Związałem włamywacza, jak niewinnego baranka.
— Czy mówisz prawdę?
— Tak, śpiesz się, sam zobaczysz. Musimy natychmiast wezwać policję!
— Czy mnie nie zwodzisz?
— Przysięgam. Jeśli nie otworzysz drzwi, porąbię je w kawałki.
— Czy nie zrobił ci jakiej krzywdy?
— Przecież omdlał, durniu jeden. Musimy wezwać policję. Podły tchórzu! Związałam go...
Kapitan począł powoli rozbierać barykadę, mozolnie ustawioną za drzwiami. Otworzył ostrożnie drzwi i wyjrzał na korytarz. Gdy stwierdził, że żona mówiła prawdę, odzyskał natychmiast cały swój tupet. Rzucił się na leżące nieruchomo ciało i dwukrotnie uderzył zemdlonego pięścią w twarz.
— Łotrze!... Bandyto!... Jeśli się ruszysz, zabiję cię jak psa!
Wyciągnął rewolwer i począł nim wywijać z taką gwałtownością, że biedna kobieta musiała schronić się w kąt, aby uniknąć ciosu.
Uderzenie przywróciło Rafflesowi przytomność: w jednej chwili zorientował się, co się z nim stało... Sytuacja jego była niegodna zazdrości. Otworzył oczy. Poczuł w ustach smak krwi: spadając ze schodów wybił sobie dwa zęby. Spokojnym głosem poprosił o szklankę wody...
— Bezczelny psie! — odparł na to kapitan. — Masz jeszcze czelność prosić o wodę? Jesteś w moim ręku... Wkrótce zostaniesz powieszony!
Raffles starał się przewrócić na bok... Widząc, że więzień zmienia pozycję, kapitan dał ognia. Na szczęście kula chybiła i utkwiła w ścianie korytarza.
— Na pomoc, Eulalio! On chce nam umknąć...
— Nie strzelaj pan, do wszystkich diabłów! Nie widzisz, że jestem związany? Odłóż rewolwer. Strzelasz tak podle, że możesz trafić w swoją żonę.
— Co takiego? — zawołał obrażony kapitan. — Czy słyszysz, Eulalio? On twierdzi, że ja, oficer armii brytyjskiej, nie umiem strzelać! Zaraz mu pokażę, temu bandycie...
Nieprzytomny z wściekłości znów podniósł rewolwer do góry, mierząc tym razem starannie w głowę Rafflesa. Raffles śledził uważnie jego ruchy, aby uniknąć kuli. Tym razem okazało się to zbędne, gdyż służąca kapitana, której Raffles okazał pomoc na ulicy, podbiła swemu panu rękę. Kula po raz wtóry utkwiła w ścianie.
— Kapitanie — rzekł spokojnie Raffles — radzę zachowywać się spokojnie.
— Zabij go, Harry. Zabij go! — jęczała kapitanowa.
Chwyciła stojącą w kącie szczotkę do zamiatania i poczęła nią z całych sił okładać Rafflesa. Dopiero głos Mac Governa przerwał jej to miłe zajęcie.
— Spójrz, Eulalio, co znalazłem...
— Co takiego? — zawołała.
Kapitan wyprostował się. W dwóch palcach prawej ręki trzymał coś, co przed chwilą podniósł z podłogi.
— Oto nasze trofea. Dzięki celnemu uderzeniu pięści wybiłem temu bandycie dwa zęby. Nie wiesz wcale, że moja pięść sławna jest w całym pułku... Nikt nie odważyłby się wystąpić ze mną do walki. Jednym uderzeniem potrafiłbym nawet ciebie, ukochana Eulalio, zetrzeć na miazgę!
Zdenerwowana kobieta zapomniała już o niedawnym tchórzostwie swego męża. W tej chwili, z zębami swego przeciwnika w ręku, wydawał się jej prawie bohaterem. Zbliżyła się do niego lękliwie i zapytała:
— Co dalej mamy robić?
— Hm... — mruknął kapitan, całkowicie pochłonięty doniosłością swego zwycięstwa. Jeden z tych zębów oprawmy w bransoletkę, którą będziesz stale nosiła na ręku, z drugiego zaś każę zrobić brelok do mego zegarka. Tymczasem należy wezwać policję...
Pochłonięty rozmowa z żoną na temat własnego bohaterstwa, kapitan nie zauważył, że służąca przyniosła Raffesowi szklankę wody.
— Otwórz po cichu drzwi wejściowe! — szepnął Raffles, gdy dziewczyna nachyliła się nad nim.