Strona:PL Lord Lister -31- W podziemiach Paryża.pdf/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jeśli będzie tam coś innego, niż pieniądze, dostaniesz kulę w łeb.
— Zapewniam pana, że znajdują się tu tylko książki i pieniądze — odparł przerażony starzec.
— Otwieraj więc!
Starzec usłuchał i Raffles przekonał się, że mówił on prawdę. W szufladzie leżał jego portfel, ten sam, który dał Brandowi na pokładzie „Senegambii“. Wziął go i nie spuszczając wzroku z obu mężczyzn, zajrzał do środka. Leżało w nim dziewiętnaście banknotów tysiąc frankowych.
— Gdzie reszta? — zapytał Raffles — nie kłam.... dobrze ci radzę!
Starzec odparł bez wahania.
— Za resztę pieniędzy kupiłem ten dom, któryśmy poprzednio tylko wynajmowali.
— Na czyje imię zawarłeś ten akt? — zapytał Tajemniczy Nieznajomy.
— Na moje własne. Nazywam się Komarczew.
— Rosjanin?
— Tak.
— A Tatiana?
— To moja córka.
— A ten? — zapytał Raffles, wskazując lufą swego rewolweru.
— To Andrzej, mój siostrzeniec.
— Czy dawno już uprawiacie to piękne rzemiosło? — zapytał lord Lister.
— Nie — odparł Komarczew. — Proszę mi wierzyć, że cel naszych kradzieży jest uczciwy. Pieniądze w ten sposób zdobyte obracamy na ulżenie doki cierpiących na emigracji rodaków, oraz na prowadzenie propagandy antybolszewickiej.
Lord Lister nie dawał się zbyt łatwo uwodzić pięknym słówkom. Z drugiej strony trudno było przejść do porządku dziennego nad tym oświadczeniem starego. Raffles włożył do kieszeni portfel z resztą pieniędzy i zwracając się do obydwuch mężczyzn rzeki trochę łagodniejszym tonem:
Zajęcie wasze, polegające na opróżnianiu kieszeni lekkomyślnych próżniaków i używanie tych pieniędzy na pożyteczne cele w zasadzie nie jest mi niesympatyczne. Jeśli powiedzieliście prawdę możecie się z mej strony nie obawiać niczego złego, nawet gdybym nie odzyskał wszystkich ukradzionych z tego portfelu pieniędzy. Jutro popołudniu powrócę tutaj w towarzystwie mego przyjaciela Mac Allana, tego którego ograbiliście. Jeśli uda wam się dowieść prawdy waszych słów, będę mógł wam się przydać w wielu wypadkach. Chwilowo nie mogę jeszcze obdarzyć was zaufaniem. Idźcie więc przodem i wyprowadźcie mnie w ten sposób aż na ulicę. Po moim odejściu położycie Tatianę do łóżka. Obudzi się ona dopiero rano. A teraz wskażcie mi drogę...
W parę minut potem Raffles znalazł się na ulicy Watteau. Zapuścił się w ciemne uliczki, rozmyślając nad wypadkami całego dnia, od spotkania z Tatianą w Lasku Bulońskim począwszy a skończywszy na dramatycznym zakończeniu przygody. Dziwne zachowanie się młodej kobiety wydało mu się nagle zupełnie zrozumiałe.
Oświadczenia starca rzucały światło na stosowaną przez tę dziewczynę taktykę. Ale czy Komarczew powiedział mu prawdę?
Pozory przemawiały za nim. Raffles skłonny był nawet dać mu wiarę. Nie chcąc jednak powodować się przy wydawaniu sądów tylko intuicją, postanowił przestudiować sytuację z zimną krwią.
Jednak obraz ślicznej Tatiany wciąż narzucał się jego wyobraźni. Nie mógł również zapomnieć nie pozbawionej godności postawy, jaką zajął starzec. Czuł, że w słowach jego dźwięczała nuta szczerości.
Gdy Tajemniczy Nieznajomy około godziny trzeciej nad ranem położył się wreszcie do łóżka, postanowił, że wszystkie te powikłane okoliczności sprawdzi nazajutrz po obiedzie.

W katakumbach

Tatiana Komarczew obudziła się.
Słońce stało już wysoko i jasne jego promienie padły na łóżko dziewczyny. Tatiana otworzyła oczy. Mgła, która przysłaniała jej zmysły rozpływała się powoli. Stopniowo przypominała sobie zdarzenia ubiegłego dnia. Podniosła głowę i ujrzała swego ojca, siedzącego w kącie.
— Co tu się dzieje, ojcze? — zapytała przerażona. — Co mi się przytrafiło?
Starzec wstał i zbliżył się do łóżka swej córki.
— Wykryto nas, moje drogie dziecko, — rzekł.
Tatiana zerwała się przerażona.
— Uciekajmy więc! Będziemy szukać gdzieindziej środków na walkę z tyranią!
Komarczew potrząsnął swą zmęczoną głową. W kilku słowach opowiedział młodej dziewczynie wypadki ostatniej nocy. W trakcie tego opowiadania do pokoju wszedł Andrzej. Utkwił w Tatianie wzrok pełen niemego uwielbienia.
— Czy sądzisz, że ten człowiek powróci? — zapytała Tatiana. — Skoro nie należy on do policji...
— Powiedział że wróci razem ze swym przyjacielem Mac Allanem, tym Szkotem, który wpadł w nasze ręce dwa tygodnie temu.
— Z tym biedakiem? — zawołała ze zdumieniem dziewczyna.
Iskierki radości zapłonęły jej w oczkach. To dziwne zainteresowanie się jedną ze swych ofiar wywołało w Andrzeju odruch niezadowolenia. Z ust jego padły jakieś niezrozumiałe przekleństwa Komarczew spojrzał na niego ze zdziwieniem. An­drzej zbliżył się i zwróciwszy się do Komarczewa począł mówić szybko.
— Od początku nie podobało mi się zainteresowanie Tatiany wobec tego typa a teraz wygląda to tak, jakgdyby cieszyła się, że go raz jeszcze zobaczy. Czyżby naprawdę przestała interesować się naszymi rodakami?
Tatjana rzuciła mu spojrzenie pełne niezadowolenia.
— Chciałbyś prawdopodobnie, abym poświęciła swe szczęście osobiście dla dobra naszego uciskanego narodu? Nigdy na to nie zgodzę się.
Komarczew starał się załagodzić spór.
— Nie czas teraz na kłótnie rzekł — musimy zastanowić się, jak mamy się zachować.
— Sprawa jest prosta — mruknął Andrzej. — Jeśli ci dwaj odważą się tu przyjść, postaramy się zmusić ich do milczenia. Nie powinni wyjść stąd żywi.
Tatiana spojrzała na Andrzeja z przerażeniem. Komarczew podniósł się. Twarz jego miała wyraz poważny.