Strona:PL Lord Lister -20- Miasto Wiecznej Nocy.pdf/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mam zamiar wszcząć walkę z sektą Błękitnego Miecza!
Napróżno Charley starał się namówić Rafflesa, aby zabrał go ze sobą.
Raffles postanowił działać sam i zgodził się, jedynie aby Charley odprowadził go do sklepu Szu-Wana.
Syn Nieba oczekiwał jego przybycia. Gdy tylko wszedł, zamknął za nim starannie drzwi na ciężkie zasuwy. Otworzył wysoką szafę z rzeźbionego cedrowego drzewa i wyjął wspaniały strój z błękitnego jedwabiu. Prócz tego wyjął dwie koszulki z delikatnie kutych pierścieni metalowych.
— Przyda się — rzekł wskazując na nie — żaden nóż nie przebije tej siatki. Pochodzą z okresu Cesarza Tai-Fu....
Lister z zainteresowaniem przyjrzał się delikatnej, prawie pajęczej a jednak niezwykle mocnej robocie. Szu-Wan zdjął swe kimono i wciągnął na siebie koszulkę.
— A teraz niech pan spróbuje mnie zranić — rzekł wręczając Rafflesowi krótki miecz.
Istotnie, cienkie ostrze ześlizgnęło się tylko po powierzchni metalowej. Koszulka mogła stanowić również i zabezpieczenie przed kulą rewolwerową, wystrzeloną w znacznej odległości. Raffles bez słowa wciągnął na siebie koszulkę.
— Niech pan to również włoży na siebie — rzekł Szu-Wan, rozkładając na poręczy krzesła wspaniałą błękitną szatę. — Jest strój wysokiego dostojnika. Nie wpuszczonoby nas do świątyni w żadnym innym stroju. Ten kielich z bronzu zaniesie pan w ofierze Buddzie.
Kącikiem oka spojrzał na Rafflesa, który do obydwuch kieszeni wpakował dwa potężne rewolwery.
— Hm... Będzie pan nieźle uzbrojony.
— Zawsze to lepiej, niż być wcale nieprzygotowanym do obrony — odparł Raffles, wkładając do prawej kieszeni flakonik z płynnym powietrzem.
Szu-Wan przygotował dwie maski, noszące na sobie znak Błękitnego Miecza.
— Nie wypowie pan ani jednego słowa, ani nie zdejmie pan maski przez cały czas pobytu w świątyni — rzekł Szu-Wan.
Raffles skinął głową. Dźwigając pod pachą wielką kasete, zawierającą pachnidła dla kapłanów, Szu-Wan otworzył drzwi, prowadzące do piwnicy. Zapalił papierową latarnię, na której również widniał znak Błękitnego Miecza. Następnie zapuścił się w podziemia. Raffles poszedł jego śladem.
Dość długo posuwali się podziemnymi korytarzami zmieniając nieustannie kierunek. Raffles zauważył, że od czasu do czasu Szu-Wan nachylał swą latarnię ku ziemi.
— Czego tam szukasz? — zapytał cicho.
Chińczyk wskazał na czworokątny kamień pokryty jakimiś tajemniczymi znakami.
— Wielki Mandarynie — rzekł cichym głosem. — Bez tych liter nie znaleźlibyśmy nigdy drogi wśród czterech tysięcy korytarzy, które biegną pod Złotym Wzgórzem. Jest pan pierwszym białym, który przeniknął do wnętrza Podziemnego Miasta.
Lister pochylił się i wskazał na znak krzyża, przecięty dwiema falistymi liniami.
— Co to znaczy? — zapytał.
— Te litery wskazują na Hill Street.
— Doskonale — mruknął Tajemniczy Nieznajomy.
Spojrzał raz jeszcze na znak, chcąc go sobie dokładnie wbić w pamięć. W milczeniu posuwali się naprzód. Od czasu do czasu wymijali Chińczyków sunących równie cicho jak oni. Raffles spostrzegł, że nagie korytarze poczęły się rozszerzać Coraz częściej mijali spore grupki przechodniów.
Szu-Wan wskazał na widniejące zdala światło.
— Zbliżamy się do Miasta Wiecznej Nocy. Spotkamy tam przewodnika, który nas zaprowadzi do świątyni Buddy. Nikt prócz kapłanów i wtajemniczonych przez nich przewodników nie zna drogi do świątyni. Droga ta pełna jest niebezpieczeństw Ponieważ jednak mamy maski wskazujące na nasze wysokie stanowisko, zamiast zwykłych dwunastu pytań, postawią nam tylko jedno. Oczywista, że odpowiem na nie zamiast pana.
Wkroczyli na szeroką ludną ulicę miasta. Przechadzały się po niej milczące tłumy. Latarnie z przetłuszczonego papieru z wymalowanym na nich Błękitnym Mieczem lśniły z daleka. Kupcy zaofiarowywali swój towar przechodniom i nic nie odróżniało tego miasta od innych miast Państwa Środka. Wkręcili w boczną uliczkę, która kończyła się ślepo stojącym w poprzek domem. W domu tym znajdowała się herbaciarnia do której weszli Raffles i Szu-Wan. W milczeniu usiedli przy stoliku. Zjawił się przed nimi kelner i bez słowa przyniósł na tacce z czarnej laki dwie filiżanki herbaty.
— Kawalerowie Świątyni — rzekł cicho do kelnera Szu-Wang.
Kelner ukłonił się i znikł. Po kilku chwilach zjawił się przed nimi jakiś starzec i podniósł rękę do góry, ruchem, który widocznie był dobrze znany Szu-Wanowi. Szu-Wan rzucił dwa dolary na stół i zaczął przygotowywać się do odejścia.

Uroczystości świątyni Błękitnego Miecza

Pierwszy szedł przewodnik. Skierowali się w stronę wnętrza domu.
W skalnej ścianie znajdowały się małe drzwi z kutego bronzu, na których widniały dziwne kabalistyczne znaki. Mniej więcej co sto kroków korytarz rozwidlał się i mała grupka zagłębiała się w coraz to nową galerię. Raffles obdarzony niezwykłym darem obserwacyjnym, starał się zapamiętać drogę. Próżno jednak nadwyrężał pamięć: Po pół godzinie zrezygnował w zupełności. Z oddali dochodził ich odgłos podziemnego wodospadu. W pewnej chwili korytarz, którym szli doprowadził ich do sklepionego podziemia, liczącego około dziesięciu metrów szerokości i dwudziestu metrów wysokości. W głębi tego podziemia zgóry na dół spływała potokami czarna hucząca woda. Przewodnik zbliżył się do małego gongu zawieszonego na bocznej ścianie i uderzył weń pewną ilość razy. Dźwięk gongu gubił się w przepaścistej dali. Nagle stała się rzecz dziwna. Szum spadającej wody ucichł stopniowo. Raffles zorientował się, że wody ubywało, aż w końcu groźny wodospad zamienił się w wąską strugę. Gdy wreszcie i struga ta przestała ciec, ujrzał przerzucony przez głęboką przepaść mały, wdzięcznie wygięty most, ozdobiony figurami Buddy. Most ten prowadził do okutych bronzem drzwi.
Gdy Szu-Wan i Raffles przebyli mostek, drzwi otworzyły się same.
— Jesteśmy teraz w mocy kapłanów Błękitnego Miecza.