Strona:PL Lord Lister -18- Eliksir młodości.pdf/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nowie słuszność. Zrobię wszystko, go będzie w mojej mocy, aby uniknąć przerwy w pertraktacjach. Zechcą panowie przejść ze mną do sąsiedniego gabinetu.
Mówiąc te słowa Knox skierował się w stronę drzwi, znajdujących się w głębi jego gabinetu, otworzył je i wprowadził obu Amerykan do jakiejś ciemnej nory. Następnie otworzył olbrzymią drewnianą szafę i rzekł.
— Jedyna droga jaka nam pozostaje — rzekł — to abyście się panowie ukryli przez chwilę w tej oto szafie. Proszę ml wybaczyć, że chwilowo nie mogę znaleźć innego wyjścia...
Obydwaj mężczyźni bez wahania weszli do środka. Starzec zamknął drzwi i szybko wszedł do swego gabinetu. Ktoś głośno dobijał się do drzwi.
— Cóż się stało? — zawołał. — Proszę o spokój! Któż śmie przeszkadzać mi w mych dociekaniach naukowych?
— To ja, ojcze! — dał się słyszeć głos Ryszarda. — Otwórz szybko!
Stary ze zdziwieniem otworzył drzwi. Na widok trzech obcych ludzi towarzyszących synowi drgnął ze złości.
— Czy to ty, Ryszardzie? — zapytał niepewnym głosem. Jak wiadomo słabo widział przy świetle. — Zapomniałeś widocznie, jaką dałem dyspozycję na dzisiejszy wieczór? Chcę aby zostawiono mnie w spokoju. Inni mogą się bawić. To mnie nie obchodzi. Przeszkadzać mi w mej pracy o tak późnej porze, to czyste szaleństwo! Kim są ci panowie?
— Pan pozwoli, doktorze — przerwał ostro człowiek, w którym poznaliśmy inspektora policji Baxtera — pozwoli pan, że się przedstawię. Jestem Baxter, szef policji londyńskiej. Ci dwaj panowie, których pan widzi — to mój zastępca Marholm, oraz doktór Redmiel.
— Doktór Redmiel — mruknął doktór Knox ostrym głosem. — Nie widzę powodu, dla którego doktór Redmiel ośmiela się przeszkadzać mi w pracy. Przypuszczam, że przybyliście panowie, aby prosić mnie o powrót na salę balową. Z żalem będę musiał odmówić tej prośbie. Syn mój Ryszard ostrzegł was prawdopodobnie, że ważne powody skłoniły mnie do usunięcia się w zacisze mego gabinetu. Mam słaby wzrok i nie znoszę jaskrawego światła.
— Drogi doktorze — przerwał mu inspektor policji — jakkolwiek wszyscy tęsknimy do pańskiej obecności, zupełnie inny motyw sprowadził nas do pańskiego gabinetu.
— W samej rzeczy — dodał szybko doktór Redmiel — przyczyna naszego przybycia jest daleko poważniejsza. Nie odważyłbym się na to zwłaszcza ja, który nie cieszę się niestety pańską sympatią. Niedawno stwierdziłem, że do pałacu przedostali się jacyś podejrzani osobnicy, najprawdopodobniej włamywacze, planujący zamach na pański majątek, a może być nawet i na osobę.
Doktór Redmiel opowiedział pokrótce scenę, której był świadkiem. Podkreślił dziwne zachowanie się pokojówki Lizzi, rozmawiającej po nocy w parku z trzema osobnikami. Doktór Knox roześmiał się drwiąco.
— Jesteście na błędnym tropie, mili moi! Ci panowie, którzy wprowadzeni zostali przed kwadransem przez pokojówkę do mej córki, dostali się tutaj za moją wiedzą. Miałem z nimi bardzo poważną konferencję. W ostatniej jednak chwili musiałem odłożyć ją na jutro, ponieważ czułem się niezbyt dobrze.
— Ale kim są ci panowie? — zawołał młody Knox. — Czemu nie kazałeś abym porozumiał się i nimi w twoim imieniu?
— Nie — odparł stary szarlatan — szło o rzeczy niesłychanie ważne, które mogłem załatwić tylko osobiście. Cała ta sprawa powinna być zachowana w tajemnicy.
— Możesz mi chyba wymienić ich nazwiska.
— Bardzo chętnie, jeśli jesteś tego ciekaw — odparł ojciec. — Są to kapitaliści z Chicago niejaki Herbert Parker i jego spólnik Jack Stotts. Wyszli przed chwilą schodami wiodącymi na Duke Street i przyrzekli powrócić jutro.
— Drogi doktorze Redmiel — odezwał się inspektor policji Baxter — zdaje mi się, że widział pan jakieś duchy... Obawiam się, że jesteśmy istotnie na fałszywym tropie. Wydałem wszelkie dyspozycje, aby niepożądanych ludzi nie wpuszczono na salę balową. Postawiłem straże przy wszystkich wyjściach. Sam pałac otoczony jest kordonem policji. Oczywistem jest, że nikt niepożądany nie mógł przedostać się do środka. Zapewniam pana, że nikomu nie grozi tu najmniejsze niebezpieczeństwo.
— Jestem jednak zupełnie pewien — odparł doktór Redmiel zirytowanym głosem, że widziałem jakichś podejrzanych osobników, rozmawiających z Mabel. Dałbym sobie za to uciąć rękę. Moim zdaniem należy natychmiast przesłuchać Mabel.
— Jak to — zawołał doktór Knox z wściekłością — ośmiela się pan poddawać w wątpliwość moje słowa? Mówię panu przecież wyraźnie, że Mabel działała z mego polecenia.
— Oczywista, wszystko się zgadza — dodał inspektor policji.
Gruby inspektor policji nie znosił adoratora pięknej Lizzi. Baxter bowiem wyobrażał sobie, że może pewnego pięknego dnia uda mu się posiąść rączkę bogatej jedynaczki.
— Zupełnie niepotrzebnie przeszkodziliśmy doktorowi w jego pracy — rzekł Baxter, skłaniając się grzecznie przed szarlatanem.
Odwrócił się na pięcie i skierował ku wyjściu. Pozostałym trzem mężczyznom nie pozostawało nic innego tylko uczynić to samo. Marholm, którego bystry wzrok błądził uważnie po gabinecie, wyszedł z pokoju ociągając się i rzucił porozumiewawcze spojrzenie w stronę doktora Redmiela.
Choć drzwi z gabinetu były już zamknięte, Marholm jeszcze nie dawał za wygraną. Przez chwilę pozostał na miejscu z uchem przylepionym do drzwi Dopiero, gdy kroki doktora Knoxa ucichły, detektyw zrezygnowany podążył za swymi towarzyszami.

W chwili gdy Marholm szedł w kierunku swych towarzyszy, błysnęła mu w głowie pewna myśl. Zawrócił nagle: wyjaśnienia doktora Redmiela wystarczyły mu, aby powziąć poważne wątpliwości.
Postanowił szukać śladu jegomościów, których miała wprowadzić pokojówka Mabel. Postępowanie starego Knoxa wydawało mu się niezrozumiale. Doszedł do wniosku, że stary łotr musiał paść ofiarą swego zbyt wielkiego zaufania do samego siebie i że jakieś niebezpieczeństwo wisiało nad jego głową.
Dla starego Knoxa nie żywił zbyt wielkiego podziwu. Jako detektyw wiedział, że doktór cudo-