Strona:PL Lord Lister -17- Tajemnicza bomba.pdf/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czterej panowie w średnim wieku weszli na salę rozpraw. Na twarzach ich widoczny byt ironiczny uśmiech.
— Prawdopodobnie widok trybunału zasiadającego w paltach zmusza panów do śmiechu? — zapytał sędzia.
— O, nie, Wysoki Sądzie. Uśmiechamy się na myśl o oświadczeniu, które za chwilę złożymy przed sądem.
— Zostaliście panowie wezwani dla wypowiedzenia opinii, jaki był skład i jaka moc wybuchowa bomby, która miała wysadzić w powietrze główną siedzibę policji londyńskiej.
— Bomby? — rzekł jeden z ekspertów — Hm... Proszę mi wybaczyć, panie przewodniczący, ale nie można tu niestety mówić o bombie?
— Jak to? — zapytał zdumiony sędzia. — Czy panowie mają jakieś inne określenie dla przedmiotu podrzuconego w Scotland Yardzie?
— Tak, panie przewodniczący... To nie była ani bomba, ani żaden materiał eksplodujący...
— Cóż więc to było takiego?
— Panowie Sędziowie pozwolą, że odczytamy nasz raport:

Po uważnym obejrzenia przedmiotu stwierdziliśmy zgodnie, że bomba składała się z rozmaitych bardzo dziwnych materji. Po pierwsze do ich konstrukcji użyto metalowego pudełka od konserw, zawierającego ongiś dwa kilo szparagów. Pudełko to zostało sfabrykowane prawdopodobnie około dziesięciu miesięcy temu i zostało napełnione wiosną gotowanymi szparagami. W pudełku od konserw znaleźliśmy mały budzik z firmy Waterbury Nev-York, U. S. A. Daty fabrykacji niestety nie mogliśmy ustalić. Obok budzika leżały papierowe korki.

— Jak to papierowe korki? — przerwał przewodniczący.
— Tak panie przewodniczący. Małe korki papierowe, podobne do tych, jakimi posługują się dzieci do strzelania z pistoletów. Są to korki całkiem nieszkodliwe i bezpieczne. Aby spowodować z ich pomocą wybuch, należałoby użyć przynajmniej sto kilo. Nawet i w tym wypadku eksplozja nie wywołałaby żadnej szkody, a najwyżej hałas. W danym wypadku mieliśmy do czynienia z 12 korkami, których siła wybuchu równa się sile czterech lub pięciu zapałek. Pod pierwszą warstwą waty zastaliśmy, rzecz zadziwiająca, dwanaście cukierków owiniętych w srebrny papier. Zawartość sławnej bomby mogłaby więc uchodzić za szkodliwą jedynie dla żołądków ludzi, którzy nie znoszą słodyczy. W konkluzji przyszliśmy do wniosku, że sławna bomba była jednym wielkim żartem.
Sędziowie i asesorzy wybuchnęli śmiechem. Eksperci z powagą złożyli na stole przeznaczonym dla dowodów rzeczowych bombę i jej zawartość.
Największą wesołość wywołały cukierki.
— Cóż ma pan do dodania? — zwrócił się sędzia do małego filozofa, którego oczy poczęły ciskać wściekłe błyski.
— Powiedziałem już co miałem do powiedzenia — odparł. — Widzę, że przyjaciele moi wypłatali mi figla. Chciałem za wszelką cenę zaprotestować przeciwko straceniu Ferrera.
— Może pan być zadowolony z takich przyjaciół — rzekł przewodniczący. — Dzięki nim uniknął pan poważnego niebezpieczeństwa. Wymierzam panu grzywnę w wysokości dwóch funtów sterlingów. Ponieważ zaś Skarb Państwa poniósł koszta ekspertyzy, będzie pan zmuszony zapłacić na rzecz Skarbu pięć funtów sterlingów. Z uwagi jednak na to, że został pan niesłusznie przetrzymany w areszcie przez dni pięć, należy się panu odszkodowanie w wysokości 6 funtów. W ten sposób sumy te nawzajem się znoszą.
Wychodząc z sali obrad sędzia zwrócił się do czerwonego ze wstydu Baxtera:
— Zechce pan przyjąć ode mnie dobrą radę. Jeśli kiedykolwiek znajdzie pan bombę, niech się pan przekona uprzednio o jej zawartości i nie wszczyna niepotrzebnego alarmu.


Wielkie sprzątanie.

Nazajutrz, gdy Marholm i Baxter weszli do biura inspektoratu, zastali okna szeroko otwarte. Mimo zerwania tapet i podłóg nieznośny zaduch nie ustępował.
— Nie wiem sam, co mam zrobić — westchnął Baxter, którego wypadki ostatnich dni przyprawiły prawie o chorobę.
Marholm przechadzał się po pokoju. Instynkt mówił mu, że w tym wszystkim kryje się jakiś nowy żart. Zbliżył się do biurka Baxtera i wykrzyknął głośno.
— Już mam! Ten szatański zapach pochodzi z pańskiego biurka...
— Oszaleliście — rzekł Baxter urażony. — Czy widzieliście kiedykolwiek, aby uczciwe biurko cuchnęło w podobny sposób?
— Coprawda, to nie — odparł Marholm.
Rozmowa ich została przerwana przez wejście policjanta, który zameldował jakiegoś pana. Na wizytowej karcie figurowało następujące nazwisko:

Harry Archibald
Dyrektor Publicznego oddziału
dezynfekcyjnego — Londyn.

— Wprowadzić go — zawołał Baxter. — Ten człowiek da nam klucz od zagadki.
Do gabinetu wszedł staruszek z siwą brodą i w okularach.
— Jestem szczęśliwy, panie dyrektorze, z pańskiej wizyty — rzekł Marholm. Czy będzie mógł pan wytłomaczyć, czemu należy przypisać okropny zaduch, panujący ostatnio w Scotland Yardzie.
Dyrektor pociągnął nosem.
— Oczywista... Zaalarmowały mnie wieści, które czytałem w gazetach... Istotnie panuje tu zapach, który spotyka się czasami w rzeźniach. Jest to zapach trupi. O przyczynie mógłbym się wypowiedzieć dopiero po starannym przestudiowaniu sprawy. Będzie to jednak utrudnione na miejscu. Dlatego też będę musiał natychmiast wywieźć na mych specjalnych wozach wszystkie akta, książki, obrazy i meble i przewieźć je do miejskich zakładów dezynfekcyjnych. O ile się nie mylę, mamy tu do czynienia z wypadkiem nagromadzenia mikrobów od czasów niepamiętnych.
— Kiedy zechce pan rozpocząć dezynfekcję?
— Natychmiast. Zechce pan oddać mi do mej dyspozycji cały personel, który musi mi pomóc w przenoszeniu wszystkiego na moje wozy. Mam nadzieję, że jeszcze dziś wieczorem meble wrócą na swoje miejsce.
— Dzięki Bogu — zawołał Baxter z ulgą. — Natychmiast wydam odpowiednie rozkazy.
Praca posunęła się naprzód raźno. Obydwa biu-