Strona:PL Lord Lister -17- Tajemnicza bomba.pdf/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dyn. Władze, nie znające zawartości paczek, znoszonych nieustannie do Scotland Yardu w przekonaniu, że zawierają materiał wybuchowy, podzielały pogląd Baxtera.
W dwa dni po wizycie Rafflesa w Scotland Yardzie, w Kwaterze Głównej Policji Londyńskiej poczęły dziać się dziwne rzeczy.
Piece, a zwłaszcza piec w biurze Baxtera, poczęły grzać tak silnie, że jedynie mieszkaniec sfer tropikalnych mógłby znieść podobną temperaturę.
Tegoż ranka, gdy Marholm zjawił się w inspektoracie pięć czy sześć minut przed swym szefem, zagrodził mu drogę do gabinetu wartownik.
— Proszę mi wybaczyć, panie sekretarzu — rzekł — chciałbym panu zadać pewne pytanie. Czy nie zostawił pan przypadkiem w swoim biurku hm... hm... sera?
— Co takiego? co miałem zostawić? ser? Czemu mnie o to pytacie?
— Otóż to... Kiedy dziś rano szedłem objąć służbę, sprzątaczka, która uprzątała inspektorat, powiedziała mi, że panuje tam niesłychany zaduch... Hm.. Jakby ktoś ukrył tam paczkę cuchnącego sera...
— Nic z tego nie rozumiem; skądby się mógł wziąć tam ser?
— Powtarzam raz jeszcze: wyraźnie cuchnie serem.
— Słuchajcie — rzekł do wartownika — ani ja, ani inspektor Baxter nie przechowujemy nigdy w biurze pożywienia...
Mówiąc to otworzył drzwi. Zaledwie jednak wszedł do gabinetu, zmarszczył brwi i wyraz zdumienia pojawił się na jego twarzy.
— Macie rację — rzekł zwracając się do sierżanta. — Cuchnie tu tak, jak wskładzie francuskich serów... To straszne. Czemuż jednak nie otworzyliście okna?
— Trzymaliśmy je otwarte aż do chwili obecnej. Inspektor jednak nie pozwala zbyt wyziębiać pokoju Dlatego też musieliśmy zamknąć przed jego przybyciem.
Marholm powiódł dokoła błędnym wzrokiem.
Wszedł do pokoju, szukając napróżno przyczyny tego okropnego smrodu. Potrząsnął głową.
— Słuchajcie, sierżancie — rzekł — nie można przecież nazwać tego... zapachem sera? Tak, tu czuje się wyraźnie... Nie mogę powtórzyć wreszcie, co tu się czuje... Sierżancie, proszę natychmiast otworzyć okno.
Policjant wykonał rozkaz, Marholm zasiadł w swym fotelu i począł otaczać się kłębami dymu ze swej fajki, jak gdyby w ten sposób chciał oczyścić powietrze.
W tej chwili zjawił się inspektor Baxter. Zdziwił się niezmiernie na widok otwartego okna oraz Marholma kopcącego jak komin o tak wczesnej porze. Oburzony, zatrzymał się przez chwilę w progu, po czym szybko podbiegł do okna, zamknął je i wrzasnął:
— Czyście już zupełnie oszaleli, Marholm? Co to wszystko znaczy? Okno otwarte na oścież jakby to było lato! Wy siedzicie w palcie pomimo wściekłego upału idącego od pieca i palicie jak komin fabryczny?
— Naturalnie — odparł zimno Marholm.
Baxter rzucił okiem na termometr.
— Zaledwie 12 stopni! — rzekł — co wam strzeliło do głowy aby otworzyć okno?
— Czuć było okropnie — rzekł spokojnie Marholm.
— Oczywista, — odparł Baxter. — To wszystko pański przeklęty tytoń!
— Wypraszam sobie — odparł Marholm. — Palę prawdziwy szmuglowany tytoń holenderski. Mogę śmiało to stwierdzić, podczas gdy pan, panie inspektorze, nie potrafiłby nigdy powiedzieć, co się mieści w pańskich zakazanych cygarach!
— Cisza! — krzyknął Baxter. — Mamy dziś moc roboty. Dowiedziałem się przez tajnych agentów, że na Fulton Steet pod 22 mieści się tajna fabryczka środków wybuchowych. Natychmiast po otrzymaniu dostatecznych wiadomości udamy się na miejsce.
Nie zdejmując futra usiadł za biurkiem i począł przeglądać raporty oraz pocztę nocną.
Przegrzany piec podniósł natychmiast temperaturę do żądanego przez Baxtera poziomu. Nie przerywając czytania Baxter rozpiął futro. W chwili gdy Marholm, nie mogąc znieść upału, zdjął również swoje okrycie, Baxter pociągnął nosem i zapytał:
— Powiedzcie, Marholm... Co to takiego?
— Ale co?, panie inspektorze — zapytał grzecznie sekretarz.
Baxter wciągnął głęboko powietrze i podnosząc nos do góry, rzekł:
— Czy wyście nic nie zauważyli? Musicie mieć zupełnie nieczuły nos, Marholm!
— Nie wiem o czym pan inspektor raczy mówić?
Baxter stracił cierpliwość.
— Goddam! — zawołał. — Przecież tu czuć straszliwie.
— Wiem o tym doskonale — odparł pchła.
— Dobrze... Chciałbym wiedzieć, skąd to pochodź!
— Nie mam pojęcia, panie inspektorze — rzekł Marholm, krzywiąc się.
Baxter pochylił się nad swym biurkiem, aby nie widzieć ironicznego uśmiechu swego podwładnego. W kilka chwil później podniósł znowu nos do góry. Z wściekłością spojrzał na Marholma i rzekł:
— Sekretarzu Marholm! Duszę się w tej zatrutej atmosferze. Natychmiast wyrzucę pana ze służby, jeśli nie znajdzie pan rady na to wszystko.
Marholm skręcał się od tłumionego śmiechu. Odwrócił się jednak do swego przełożonego i. rzekł:
— Nie powiem, aby zapach ten był aż tak strasznie nieprzyjemny, panie inspektorze. Pan wie, że po pewnym czasie można się do wszystkiego przyzwyczaić.
— Głupstwa mówicie — rzekł Baxter — Czyście jedli śniadanie?
— Nie — odparł sucho Marholm. — Co ma wspólnego moje śniadanie z tym zaduchem?
— Co ma wspólnego? — zawył Baxter strasznym głosem. — Ponieważ tutaj czuć serem! Zrozumieliście?
— Tak... zgadzam się — odparł Marholm. — Tutaj cuchnie, jak w składzie zepsutego sera. Nie rozumiem jednak czemu pan mnie czyni za to odpowiedzialnym?
— Jak to — rzucił Baxter — odważacie się jeszcze twierdzić, że to ja jestem za to odpowiedzialny?
— Jeśli ja nim nie jestem, musi nim być tylko pan, kapitanie. Jest nas przecież tylko dwóch w tym pokoju.