Strona:PL Lord Lister -11- Uwięziona.pdf/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
BAL PRZY ULICY HISZPAŃSKIEJ
NOWELA

Burza już przeszła. Tu i owdzie na niebie przebiegały jeszcze ciemne, nabrzmiałe deszczem chmury. Na horyzoncie widać było raz po raz błyskawice, po których następował głuchy pomruk grzmotu. Ostatnie krople deszczu błyszczały na liściach. Ożywczy ozon przesycał powietrze.
— Przeniesiemy się zatem na taras — powiedział Orwicz-Korski do grona oficerów francuskich, zebranych w klubie. — Historie były niezwykle zajmujące i możemy je kontynuować...
— Teraz jest twoja kolej — odezwał się kapitan Sullivan do porucznika de Saint-Roque‘a.
Emil de Saint-Roque, Francuz z Południa, nie wielkiego wzrostu, brunet, uśmiechnął się z przymu sem.
— Mogę wam opowiedzieć historię, która jednak spotka się z niedowierzaniem. Historia jest prawdziwa, ale nieprawdopodobna. To moje przeżycie zna tylko Sullivan...
Saint-Roque wziął do ręki wąską szklankę, pociągnął przez słomkę duży łyk, postawił szklankę na powrót na stole i rozpoczął opowiadanie.
— Jako oficer francuskiej akademii wojskowej, otrzymałem od dowództwa ważne plany do opracowania. Chodziło o nadgraniczne fortyfikacje.
Drugie dnia po moim przybyciu, ku wielkiemu zdumieniu znalazłem w pokoju hotelowym bilecik, zapraszający mnie na bal przy ul. Hiszpańskiej, do domu markiza d‘Outrilles. Byłem po raz pierwszy w Amiens i nie znałem tu nikogo. Pomyślałem sobie, że może markiz zaprosił wszystkich oficerów korpusu, a więc i mnie. W każdym razie postanowiłem pójść. Nudziłem się przecież tak okropnie...
W salonie nie dostrzegłem nikogo z oficerów. Było tam około dwunastu osób najdziwaczniej ubranych. Kobiety w krynolinach, mężczyźni w aksamitnych kolorowych frakach z koronkowymi żabotami i mankietami. Wszyscy mieli pudrowane pe ruki.
W towarzystwie tym wyglądałem nieco dziwacznie. Ale nie myślałem o tym, gdy mi przedstawiono córkę markiza — Klaryssę. Nosiła żółtą krynolinę na którą zarzuciła wenecką chusteczkę. Wyglądała jak zjawisko. Od pierwszej chwili, gdy moje usta dotknęły jej chłodnych paluszków, poczułem, że jestem pod urokiem tej kobiety. Czar wzmagał się w miarę rozmowy z nią. Piliśmy wino, tańczyliśmy i rozmawialiśmy.
Nie pamiętam, w jaki sposób znalazłem się w domu. Urok tej kobiety i wypite wino... Zdaje się, że ta sama stara karoca odwiozła mnie z powrotem..
Rano następnego dnia leżałem jeszcze w łóżku, gdy zameldował się przysłany mi z dowództwa — ordynans. Był to rozgarnięty młodzieniec z Pikardii. Pierwszym moim zleceniem było zakupienie olbrzy miego pęku żółtych róż i zaniesienie ich pannie Klaryssie d‘Ouitrilles na ulicę Hiszpańską numer 7.
Po dwóch godzinach mój Pikardyjczyk wrócił. Wrócił z kwiatami. Nie mógł znaleźć adresatki.
Zły na nowego ordynansa, wziąłem dorożkę, pęk róż owiniętych w bibułkę i kazałem jechać na ulicę Hiszpańską. Już w czasie drogi wydawało mi się, że dorożkarz jedzie innymi ulicami Przede wszystkim nie było tutaj żadnego kanału, którego woda błysz czała tajemniczo ubiegłej nocy. Dom przy ul. Hiszpańskije 7 był okazałą czynszową kamienicą, zamieszkałą przez robotników i biedaków. Innej ulicy Hiszpańskiej w mieście nie było.
Pochyliły się już żółte główki róż, gdy wróciłem do hotelu. Nie mogłem zapomnieć Klaryssy. Czyniłem wszystko, co mogłem. W księgach miejsco wego kościoła znalazłem notatkę, że markiz d‘Outríl les i jego córka Klaryssa mieszkali w Amiens przed stu laty.
W archiwum miejskim znalazłem plan willi nad kanałem, która przypominała pałacyk markiza. Kanał ten jednak został zasypany przed trzydziestu laty...
Koledzy śmíalí się ze mnie, twierdząc, że padłem ofiarą halucynacyj ì przywidzeń. Niemożliwe. Przecież markiz był taki dla mnie uprzejmy í znał wszystkích mych przodków, dziadków i pradzìadków.
Dowódca udzìelíł mi urlopu zdrowotnego.
Wiem, że opowiadanie moje — ciągnął Saint-Roque — brzmi níeprawdopodobnìe... Rzadko też opowiadam o jedynej miłości mego życia, Klaryssie, której nie widziałem już nigdy więcej... Mimo, że wszyscy wmawiają mi, iż padłem ofiarą przywi dzenia, ja jednak twíerdzę, że jestem przy zdrowych zmysłach, a Klaryssę wídziałem tak, jak widzę teraz was...
Saint-Roque widocznie wzruszony, zapalił papie rosa i zeszedł po schodkach tarasu do ogrodu...
Po jego wyjściu zapanowało dłuższe milczenie...
Hìstoría jest zmyślona... — rzucił po chwili poruczník Delroche... — Po prostu zakpił sobie z nas....
— Wstyd przecież mìeliśmy opowiadać o rzeczach prawdziwych.. — rzucił inny wojskowy..
Mylicìe síę panowìe — odezwał się Sullivan — Opowiadanie Saint-Roque‘a ma dalszy ciąg, jak by część drugą, której jednak on nie zna. Ja znam tę historię, która w podobnym przebiegu zdarzyła się pewnemu oficerowi sztabowemu w Orleanie.
I on został zaproszony na tajemníczą ucztę w starym zamku duchów. Ale oficer nie był kochliwy i ta sama Klaryssa nie wywołała takíego zachwytu. Oficera tego upojono następnie alkoholem i odwieziono do mìeszkania. Ci, którzy go odwíeźli, wyłamali szufladę bìurka í poczęli najspokojniej kopio wać plany wojenne... Oficer został skompromitowany i postawiony przed sądem wojennym. Podał on jednak dokładne szczegóły í opis umeblowania pałacu. Sąd uwìerzył mu. Zastawiono pułapkę i schwytano szajkę niebezpiecznych szpíegów ze sprytną ì zuchwałą, piękną agentką — madame Duval. Szajka zwabiała oficerów, inscenizowała przyjęcia według dawnych wzorów, wykradała oficerom plany wojskowe. Okradziony dochodził póź niej do wniosku, że padł ofìarą halucynacji. To była sprytna robota. Saint-Roque miał szczęście, udało mu się uniknąć sądu wojennego, gdyż papiery miał ukryte w hotelowym safesie.
Wszyscy agencí, nie wyłączając madame Duval, — zostali straceni z wyroku sądu wojennego. Saínt-Roque nie wie o tym ì....
— Zapowiada się na jutro ładna pogoda... — zmienił temat rozmowy Sullivan na widok wracającego z ogrodu Saint-Roque‘a.