Strona:PL Lord Lister -10- W ruinach Messyny.pdf/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
13

Starzec pozostał sam, nasłuchując uderzeń zegara.

Upłynęły dwie minuty... Wskazówka posuwała się powoli. Nóż, przymocowany do długiego drąga, zniżał się nieubłaganie i lśnił w świetle pochodni. Cztery minuty... Starzec chciał zamknąć oczy, mimo to uszy jego łowiły niespokojnie miarowe cykanie zegara. Pozostało mu jeszcze sześć minut życia.


∗             ∗

Mały stateczek Towarzystwa Florio-Rubaltino zawinął do Scala de Marmo w Messynie.
Pomiędzy licznymi osobami, oczekującymi na nowoprzybyłych, znajdował się szczupły człowiek i elegancko ubrana kobieta o twarzy zasłoniętej woalem.
— Obawiam się, że on nie przyjedzie, signor Sarpi — rzekła młoda kobieta, do detektywa.
W tej chwili dwuch mężczyzn pojawiło się na brzegu.
— Marietto ukochana — rzekł jeden z nich, wyglądem swym przypominający artystę.
— Najdroższy mój Luigi!
Młoda kobieta poznała odrazu swego narzeczonego, jakkolwiek był on ucharakteryzowany na malarza.
— Wuj pański, lord Lister, włożył na mnie obowiązek przywitania pana, oraz młodego markiza — rzekł detektyw, zwracając się do Charleya, a raczej do Bentinga Shawa z Chicago. — Wuj pański zatrzymany został przez bardzo ważne sprawy w pałacu Finorich.
Bagaże podróżnych przeniesiono do hotelu Vittoria, gdzie mieli zarezerwowane pokoje. Przy pięknie zastawionym stole wywiązała się rozmowa na temat ostatnich wypadków messyńskich.
— Czas już na mnie — rzekł detektyw, podnosząc się. — Oczekują mnie moi ludzie. Czy trwają panowie w dalszym ciągu w zamiarze odbycia podziemnej podróży?... Zbliża się czas zaskoczenia tej groźnej bandy.
— Zabierzcie mnie z sobą! — zawołała Contessina — O mój ukochany Luigi, czyż mogę pozostać tutaj, wiedząc, że ty narażasz się na niebezpieczeństwo? Gdybym nawet miała zstąpić do piekieł nic mnie nie rozdzieli z moim Luigi!
Piękna Marietta wyciągnęła ukryty w fałdach sukni malutki sztylecik.
— Signora — rzekł detektyw — muszę odkryć pani cel naszej wyprawy. Istnieje podziemne przejście znane tylko nam i członkom Maffii a prowadzące do katakumb. Tam właśnie mamy zamiar się udać...
— Do katakumb? — powtórzyła młoda dziewczyna z drżeniem głosu. — Wszystko mi jedno, idę z wami! Jeśli jakiekolwiek nieszczęście ma spotkać Luigiego, chcę umrzeć z nim razem...
— Szczęśliwy markiz! — szepnął mały człowieczek — Naprzód panowie, idziemy aż do ujścia kanału. Tam oczekuje nas warta z moimi ludźmi!

Walka podczas trzęsienia ziemi

Jeszcze pięć minut, a okrutna wskazówka miała zbliżyć się do dwunastej. Mimo całej swej odwagi stary markiz uczuł dreszcz na myśl o zbliżającym się momencie. Związany i skazany na bezruch obserwował zbliżanie się fatalnego noża, błyszczącego w półmroku. Na czoło jego wystąpiły krople potu. Prawą ręką, która pozostała mu wolna dla umożliwienia mu podpisania testamentu, otarł zroszone potem czoło. W całkowitym poczuciu bezskuteczności swych wysiłków markiz począł na cztery minuty przed fatalnym momentem rozwiązywać swe więzy. Upłynęła minuta na bezowocnych usiłowaniach. Sznury powiązane były w szereg supłów. Markiz zamyślił się. Nagle zrozumiał wszystko. Odnalazł koniec sznura, szarpnął mocno. Ku jego radości węzeł rozwiązał się i sznury opadły z jego rąk.


∗             ∗

Markiz został nagle zaatakowany w swej bibliotece. Bandyci nie zadali sobie nawet trudu, aby zrewidować jego kieszenie. Jakąż bowiem mogły przedstawiać wartość te drobiazgi w porównaniu z olbrzymim zrabowanym mu majątkiem? Wódz rozkazał działać szybko. Starego markiza związano na prędce, zaniesiono do katakumb sekretnym przejściem, które znał tylko sam szef. Starzec bowiem w czasach swej wczesnej młodości popełnił szaloną nieostrożność, zawierzając sekret tajnego przejścia swej kochance, Julii Ginozzi. Po zerwaniu z markizem, kobieta ta opowiedziała ten sekret synowi swemu, dorosłemu już chłopcu. W posiadaniu tej tajemnicy Cezare stał się wodzem Maffii i wszedł na drogę zbrodni, zamiast poświęcić się mechanice, do której zdradzał duże zdolności.
Markiz wyjął z kieszeni nóż, który zapomniano mu zabrać. Przeciął krępujące go więzy i zeskoczył śpiesznie z krzesła, które miało być dla niego trumną. Wskazówka stanęła na dwunastce. Nagle dał się słyszeć metaliczny dźwięk i ostrze noża jak gdyby pchnięte niewidzialną ręką z siłą zagłębiło się w oparciu krzesła.
— Dzięki ci, Boże, żeś mnie ocalił od tak okrutnej śmierci — wykrzyknął markiz.
Dokoła panowały nieprzeniknione ciemności. Pochodnia przyniesiona przez Cezara zgasła. Wyciągnął z kieszeni zapałki i zapalił. Cofnął się przerażony. Uczuł dziwne zimno, wiejące przez malutkie okienka. W świetle zapalonej zapałki ujrzał w suficie wąską szczelinę. Zapalił drugą zapałkę. Szczelina powiększała się wyraźnie. Nagle sufit rozpadł się z okropnym szczękiem na dwie części. Jak gdyby wstrząs ten poruszył nagle niewidzialny mechanizm, podłoga poczęła nagle uchylać się pod stopami starego markiza. Był to prawdopodobnnie mechanizm, wymyślony przez średniowiecznych mnichów, a który Cezare naśladował w mieszkaniu swej matki w Londynie. Na widok usuwającej się z pod jego stóp podłogi, markiz uczuł zimny dreszcz.
Dziwny hałas doszedł do jego uszu.