Strona:PL Lord Lister -06- Diamenty księcia.pdf/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
8

W tym momencie wprowadzono nową partię gości. Zdążyli zaledwie dojść do połowy sali, gdy nagle jakiś człowiek z czarną walizą w ręku począł przedzierać się przez tłum, odsuwając publiczność i policję. Wszystkie oczy zwrócone były na nowego przybysza. Trudno zaiste było nie spostrzec uderzającego podobieństwa między nim a urzędnikiem banku, pilnującym klejnotów. Urzędnik, stojący za stołem, był może trochę wyższy i szczuplejszy od nowo przybyłego.
— Na miłość Boga! Co tu się dzieje? Przecież ja jestem właśnie mister Blake z „London Sudwest Banku“.
Nikt nie odpowiedział.
W jednej chwili agenci otoczyli przybysza.
— Czy ma pan papiery? — zapytał jeden z nich.
— Oczywiście.
Drugi mister Blake wyciągnął z kieszeni dokumenty. Były w najzupełniejszym porządku.
— Tylko jeden z panów Blake może być prawdziwy — rzekł agent wzruszając ramionami. — Może zechce nam pan wytłomaczyć w jaki sposób diamenty księcia Norfolk znajdują się tu na stole, jeśli prawdziwym mister Blake jest pan?
Nowoprzybyły wyprostował się, wyciągnął rękę nakazującym gestem i rzekł:
— Ten człowiek to Raffles!
Powstało zamieszanie. Mężczyźni cofali się w przerażeniu. Kobiety mdlały.
— Pan oszalał — rzekł pierwszy mister Blake, cofając się z przerażenim na widok swego sobowtóra.
— Co za bezczelność! — krzynął przybysz.
Zanim zdołano mu przeszkodzić, wyciągnął rewolwer. Rozległ się odgłos dwuch jednoczesnych wystrzałów. Człowiek z walizą znalazł się nagle na ziemi. O kilka metrów od niego leżał rewolwer. Z prawej ręki płynęła krew.
— Czy mam napróżno tracić słowa? — zagrzmiał urzędnik bankowy. — Ten oszust jest niewątpliwie Rafflesem, chciał skorzystać z ogólnego zamieszania i skraść diamenty!
— Nie, to fałsz — odparł drugi — To ja mam w walizie diamenty księcia Norfolk.
Publiczność przyglądała się tej scenie w oszołomieniu. Agenci, którzy gotowali się właśnie do zaaresztowania tajemniczego mister Blaka, cofnęli się zmieszani.
Blake otworzył walizkę. W jej wnętrzu przymocowane do jedwabnych poduszek spoczywały diamenty księcia Norfolk.
Ale na stole iskrzyły się tysiącem blasków inne klejnoty.
Agenci policji nie wiedzieli co mają sądzić o tym wszystkiem.
— Diamenty pokazywane wam przez Rafflesa są fałszywe, — zabrzmiał po raz wtóry głos mister Blaka — Czy jesteście aż tak ograniczeni, aby tego nie zauważyć?
Wówczas inspektor policji położył swą ciężką rękę na ramieniu człowieka, którego pełnomocnik banku uważał za Rafflesa i zapytał:
— Czy nikt z publiczności nie zna się na diamentach?
Z tłumu wysunął się godnie wyglądający staruszek.
Wyjął z kieszeni szkło powiększające i badając przez nie uważnie jeden z diamentów, przyniesionych przez drugiego Blaka, orzekł stanowczo:
— Te diamenty są fałszywe.
— Mówiłem wam, — panowie agenci! — zawołał Blake. — Jeżeli w porę nie uszkodliwicie oszusta, umywam ręce od odpowiedzialności.
Wezwanie poskutkowało. Kilku policjantów schwyciło przybysza za ręce i pociągnęło go w kierunku drzwi. Mężczyzna wyrwał się z rąk i rzucił w kierunku pierwszego Blaka.
— Diamenty księcia Norfolk zostały skradzione. Oto one! — rzekł wskazując palcem klejnoty rozłożone na stole. Wczoraj wieczorem włamano się do dyrektora jedenastego oddziału „London and Sudwest Banku“ i skradziono diamenty.
— Wiem o tym — odparł drugi — oto jaki był przebieg wypadków. Dyrektor jedenastego oddziału był na tyle ostrożny, że włożył imitację diamentów do kasetki. Prawdziwe diamenty schowane były w kasie ogniotrwałej. Gdy Raffles przybył w nocy zabrał fałszywe diamenty. Dziś okazał się na tyle bezczelny, że chce wystawić je na publiczny widok. Jak panowie wiedzą, Raffles sam się zdradził.
Napróżno tajemniczy intruz wyrwał się i wzywał pomocy. Siłą wyciągnięto go z sali.
Kobieta detektyw nie spuszczała oczu z obu mężczyzn w trakcie tej sceny.
— Szkoda — szepnęła. — Miałam całkiem inne wyobrażenie o Rafflesie.
— Jakie?
— Wyobrażałam go sobie, jako szczupłego eleganckiego człowieka. Wbiłam sobie w głowę, że go zaaresztuję.
W tym momencie mister Blake chwycił rewolwer i skierował lufę w stronę eleganckiego bladego młodzieńca.
— Proszę nie dotykać diamentów. W przeciwnym razie otrzyma pan kulę w łeb.
Młody człowiek, do którego skierowane zostały te słowa, zbladł śmiertelnie a towarzysząca mu dama — wydała okrzyk przerażenia.
— Pan oszalał! — zawołał agent. — Ten pan jest księciem Norfolk.
— Obojętne. Nawet i jemu nie wolno skraść swych diamentów.
Rozległy się głosy protestów.
Książę Norfolk, dość niesympatycznie wyglądający mężczyzna, podniósł laskę.
— Książe! — rzekł Blake zimno — jestem na wysokości swego zadania. Szybciej dosięga swego celu kula, niż laska. Proszę mieć się na baczności.
Książe Norfolk, niezadowolony, cofnął się w głąb sali.
— Jest pan niezwykłym człowiekiem — rzekła kobieta — detektyw do Blaka, kiedy opróżniono salę z publiczności.
— Dlaczego?
— Ponieważ widzi pan wszystko.
— W moim zawodzie — odparł Blake — trzeba mieć na wszystko otwarte oczy. Ma pani rację. Życzę pani, aby posiadała pani ten dar w równym co i ja stopniu. Stanie się wówczas pani dobrym detektywem.
Uwaga ta ubodła kobietę.
— O, mister Blake. — rzekła z gniewem. — Proszę sobie nie wyobrażać, że to pan pierwszy poznał Rafflesa. Odrazu nabrałam pewności, że człowiek, który wszedł do sali, to Raffles. Nie chciałam jednak działać zbyt pospiesznie.