Strona:PL Lord Lister -03- Sobowtór bankiera.pdf/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
3

Madame, proszę dysponować moją osobą... Czy mogę pani w czymkolwiek pomóc?
— Tak... Niech mi pan dopomoże... — wyrwał się szczery okrzyk z jej piersi. — Niech mi pan pomoże uwolnić się od tego potwora o ludzkiej twarzy.
Zawstydzona i pełna przerażenia zakryła twarz dłońmi.
— Co pan o mnie myśli? — rzekła. — Muszę panu wytłumaczyć me postępowanie... Dźwięk pańskiego głosu wzbudza we mnie dziwne zaufanie.
Rozpoczęła swą smutną opowieść:
Ojciec jej, należący do starej szlacheckiej rodziny, popadł w długi karciane. Chcąc je pokryć — zaciągnął u Montgomerrego grubszą pożyczkę, za którą płacił lichwiarskie procenty. Podczas rokowań o pożyczkę — Montgomerry bywał często w ich domu; w czasie obiadów, na które go zapraszano, siadywał stale na przeciw niej, obrzucając ją porządliwym spojrzeniem.
W tym czasie rodzina jej poczęła znów odzyskiwać dawną świetność. Długi spłacono, starszy brat Guinny wstąpił do służby wojskowej. Lecz szczęście trwało krótko, pewnego dnia okazało się, że Montgomerry skupił wszystkie zobowiązania jej ojca. Przedstawił je do zapłaty akurat wtedy, gdy zbiory były wyjątkowo słabe. Kilka niefortunnych operacyj giełdowych do reszty podkopało finanse. Na domiar złego brat Guinny wrócił pewnego dnia do domu i blady jak śmierć oświadczył, że przegrał 1000 funtów. Jego wierzycielem był... lord Montgomerry. Ze łzami w oczach błagał ojca, aby pomógł mu pokryć dług i niedopuścił do rozgłoszenia sprawy.
Ojciec zniżył się przed lordem Montgomerrym do prośby. Wysłuchał go z skrzyżowanymi ramionami i zarządał zastawu. Z rozdartem sercem — ojciec złożył mu bezcenne klejnoty rodzine... Jako warunek postawił....
— Wiem jaki — przerwał jej lord Lister — Zażądał pani ręki?
Kiwnęła głową. Łza potoczyła się po jej policzku.
— Jeden Bóg wie, ile walk stoczyłam z sobą przed powzięciem decyzji... Ojciec mój chciał popełnić samobójstwo... Zdołałam na szczęście przeszkodzić temu w porę... Wypadek ten wstrząsnął mną do tego stopnia, że zgodziłam się poślubić lorda Montgomerry. Postawiłam jednak za warunek, aby klejnoty wróciły do mych rodziców. Lord obiecywał wypełnić to zobowiązanie natychmiast po zawarciu mał żeństwa. Nie dotrzymał jednak słowa. Klejnoty jeszcze dotąd znajdują się w jego ręku.
— Czy przechowuje je u siebie? — zapytał lord Lister.
— Tak... Niedawno powierzył je jubilerowi do naprawy... odebrał je już i trzyma w podziemiach na szego pałacu.
— Istotnie sytuacja pani przedstawia się niewesoło — rzekł lord Lister. Być może że potrafię złemu zaradzić. Proszę w każdym razie liczyć na moją pomoc.
— Mój mąż nadchodzi... Śpieszę do mojego ojca, który przybył do nas niedawno w sprawie klejnotów.
Mówiąc te słowa uciekła w przeciwnym kierunku. Lord Lister wyszedł na spotkanie pana domu, który zdala wymachiwał już kartą wizytową lorda.
— Szukam pana wszędzie — zawołał — Musiał pan chyba spotkać moją żonę?
— Przed chwilą miałem zaszczyt poznać małżonkę pańską...
— Czy pan pozwoli ze mną do biblioteki?
— Chętnie...
Lord Montgomery z jękiem usiadł w fotelu. Wyciągnął sztywno swą bolącą nogę.
— Czy lady Montgomery jest cierpiąca? — zapytał Lister.
— Być może... Chyba jedna z jej częstych migren... Nie przejmuję się tym zbytnio — odparł czuły małżonek.
Lord Lister rozejrzał się dookoła. Na masywnym hebanowym biurku stała inkrustowana perłami kaseta.
— Czy tu przechowuje pan swe kosztowności? — zapytał.
— Broń mnie Boże! — zawołał lord Montgomery — Przechowuję je w podziemiach, w opancerzonej skrzyni.
Rozmowa przeszła na wyścigi i polowania. Na pożegnanie lord Montgomery zaprosił Listera na przyjęcie, mające odbyć się w przyszłym tygodniu. Oczy Listera rozbłysły: ułatwiało to jego plany.
— Liczymy na pana — dodał Montgomery — Mam nadzieję, że zaszczyci nas pan swą obecnością?
— Nie omieszkam skorzystać z tak miłego zaproszenia.
Lokaj otworzył bramę.
Odchodząc ujrzał Lister w głębi parku blond da mę, wspartą na ramieniu siwego, wytwornie wyglądającego gentlemana.

Charles Brand z niecierpliwością oczekiwał powrotu swego przyjaciela.
— Sądząc z twej zasępionej miny, dowiedziałeś się o jakichś przykrych rzeczach — rzekł.
— Tak jest w istocie — odparł Lister, kładąc do kieszeni jakieś przedmioty wyjęte z szuflady biurka.
— Powiedz mi co się stało? — błagał Charley.
Ale Raffles nie miał humoru do gawęd.
— Wychodzę — rzekł — Czy chcesz mi towarzy szyć?

W spelunce Cyklopa

W dzielnicy, gdzie gnieżdżą się męty Londynu, w jednym z najbrudniejszych zaułków, wznosił się odrapany ponury dom.
W nocy dzielnica ta stawała się terenem bójek krwawych i nożowych rozpraw.
W starym domu przy końcu uliczki, zbutwiałe schody wiodły w dół, do piwnicy, gdzie mieścił się podejrzany szynk.
Jakiś młody dobrze ubrany człowiek zstępował po tych schodach. Na dole, dotykając poomacku wilgotnych ścian, doszedł do miejsca słabo oświetlonego nikłym płomykiem. Zapukał trzy razy do drzwi. Odsunięto zasuwy i wpuszczono go do środka. Powitały go głośne okrzyki. Odpowiedział uchyleniem czapki i lekkim ukłonem.
— Te, gdzieś podział twój cylinder? — zawołał jakiś osobnik o przerażającym wyglądzie. — Zwykła czapka nie pasuje do twej twarzy...
Nie dosłyszał tych słów w gwarze zmieszanych głosów. Zamiast odpowiedzi rzucił w tłum garść złotych monet.