Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sfery myśli ludzkiej, do której nie doprowadziły jeszcze Martina przeczytane książki. Nie mógł więc schwytać ciągłości argumentów i poprzestać musiał na domyślaniu się znaczenia pojęć, ukrytych pod tak dziwacznemi wyrazami. Po pewnym czasie do rozpraw przyłączył się czarnooki człeczyna, kelner z zawodu, teozof z zamiłowania, później piekarz wyznający agnostycyzm i jakiś staruszek, który zdziwił wszystkich oryginalną teorją, iż „wszystko, co istnieje, jest sprawiedliwe“, — wreszcie drugi staruszek, rozprawiający bez końca o kosmosie, o macierzystym i ojczystym atomie i t. d.
Martin Eden, wycofawszy się z tłumu po kilku godzinach uważnego słuchania, poczuł zawrót głowy i czemprędzej pobiegł do bibljoteki, żeby się dowiedzieć, co znaczą obce zapamiętane wyrazy. Opuszczając czytelnię, dźwigał pod pachą cztery wielkie tomy: „Tajna doktryna“ pani Blawatskiej, „Postęp i ubóstwo“, „Kwintesencja socjalizmu“ i „Walka pomiędzy nauką a religją“. Na nieszczęście, rozpoczął od „Tajnej doktryny“. Każda strona piętrzyła się mnóstwem wielosylabowych, niezrozumiałych wyrazów. Martin usiadł na łóżku i czytał zawzięcie, otwierając częściej słownik, niż samo dzieło. Nowych wyrazów było tak wiele, że zanim pojął ostatni, zapominał pierwszy i zaczynać musiał od początku. Wreszcie postanowił wypisywać je w osobnym notesie i zapełniał w ten sposób stronicę po stronicy. Ale wciąż jeszcze nie rozumiał. Czytał do trzeciej w nocy, głowa mu pękała, lecz nie zdo-