Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rura wzięła mnie za pijanego. — Uśmiechnął się i rozważał. — A zresztą może i byłem pijany. Ale żeby jedna twarz kobieca mogła człowieka tak oszołomić...
Na Telegraph Avenue dopędził tramwaj, idący do Berkeley. Zapełniała go przeważnie młodzież uniwersytecka, wesoła, rozśpiewana, sypiąca żartami. Martin przyglądał się ciekawie. Studenci! Uczęszczają razem z Nią na uniwersytet, należą do Jej sfery, mogą Ją znać, mogą widywać codziennie, jeśli zapragną. Dziwił się też niepomiernie, że widocznie nie pragną, skoro nie z Nią spędzili wieczór, nie otaczali Jej bezustannie pełnem czci i uwielbienia kołem. Po chwili myśli Martina powędrowały dalej: zaczął szczegółową obserwację. Zauważył jednego młodzieńca o wąskich szpareczkach oczu i ciągle otwartych ustach. — Typ przestępcy — zdecydował Martin. — W życiu okrętowem byłby taki napewno tchórzem, skąpcem, plotkarzem. On, Martin Eden, jest chyba lepszy. Myśl ta ucieszyła go, gdyż poniekąd zbliżyła do Ruth. Począł porównywać siebie z tymi studentami. Znał zalety wspaniałego mechanizmu swego ciała i nie wątpił, że pod względem fizycznym mógłby wszystkich tych eleganckich gentlemenów zapędzić w kozi róg. Zato głowy mieli pełne wszelakiej mądrości, co pozwalała mówić tak, jak mówiła Ona. Myśl ta zmąciła mu pewność siebie. — O cóż właściwie chodzi? — rzucił sam sobie w przystępie gniewu. — Co oni potrafili, to i ja mogę. Uczyli się z książek — ja