Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jednak przemówił impuls przeciwny, odpychający. Trwogą przejmowały ją prostackie ręce, tak w pracy zużyte, że aż brud życia wgryzł się w ich skórę; odstręczały napięte muskuły i nawet czerwona pręga od kołnierzyka. Martin przerażał poprostu pannę Morse. Każde nieokrzesane słowo obrażało jej uszy, każdy brutalny epizod życia obrażał jej uczucia. Lecz ciągle i uparcie powracało przyciąganie tajemne, aż pomyślała nareszcie, że ten dziki człowiek musi być chyba szatanem, jeśli tak nią potrafił owładnąć. Wszystkie niewzruszone pojęcia o świecie poczęły nagle drżeć w posadach. Czar młodości, romantyzm życia wypowiedział walkę światowi konwenansów. Wobec porywających przygód, niebezpieczeństw, spotykanych z chciwą radością, z niemilknącym śmiechem zdobywcy — życie przestawało być wysiłkiem i obowiązkiem, zmieniało się w cudowną grę, którą bawić się należało z odwagą i humorem, a nasyciwszy — odrzucić bez żalu.
„Więc baw się!“ — przeszył ją niespodziewany okrzyk serca. Pochyl się ku niemu, jeśli pragniesz, zarzuć mu obie ręce na szyję!“ O mało nie krzyknęła, pojąwszy zuchwałość tej myśli, lecz napróżno przyzywała na pomoc swoją nieskalaność i kulturę, napróżno zestawiała wszystko co posiadała, ze wszystkiem czego on nie posiadał. Spojrzała na obecnych i skonstatowała ze zdumieniem, że pochłaniają oczyma tego prostaka. I byłaby w rozpaczy, gdyby nie to, że w oczach matki dostrzegła przerażenie — pełne podziwu coprawda — niemniej