Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Trygonometrja, jedna z wyższych form „mat“ — odpowiedział Norman.
— A co to jest „mat“? — brzmiało następne pytanie, które już rozśmieszyło Normana.
— Matematyka, arytmetyka — wyjaśnił.
Martin Eden skinął głową. Błysnęła mu nagle perspektywa nieskończonej, nieobjętej krainy wiedzy i rozjaśniała się powoli, wskazując kształty dostępne oczom. Jego niezwykła zdolność wizjonerstwa nadawała każdej abstrakcji formy konkretne. Przedziwna alchemja jego mózgu przetworzyła odrazu trygonometrję, matematykę i całe olbrzymie pole, rozpościerającej się poza temi słowami wiedzy — w równie wielkie i cudowne krajobrazy. Ujrzał krainę promiennej zieleni, całą prześwietloną łagodnie blaskiem nieziemskim i przeszytą niekiedy palącą strzałą ognia. Daleki horyzont gubił się w mgle purpurowej, a poza tą mgłą purpurową — wiedział — otwierało się wiekuiste Nieznane, nieskończoność możliwości i pragnienia. Rozwarta oddal upajała jak wino. Zdobycze czekały jego rąk i głowy! Zdobyczą był świat cały. Nagle z głębi świadomości podniosła się raz jeszcze uparta, potężna, wszechogarniająca myśl: Jej dosięgnąć! Ją zdobyć! Tę liljowo-białą duszę, kwitnącą tuż przy nim w dziewiczem ciele.
Płomienną wizję spłoszył Artur, który przez cały wieczór starał się demonstrować swego dzikusa. Martin Eden przypomniał sobie powziętą decyzję. Po raz pierwszy stał się sobą, narazie rozmyślnie