przejście pół kilometra do miasteczka dla odszukania Joe wydało mu się zbyt uciążliwą wyprawą.
Położył się więc na łóżku, nie zdejmując butów,
i próbował zebrać myśli. Nie sięgnął po książkę.
Zbyt był zmęczony, żeby zasnąć, leżał więc cicho,
myśląc coś sobie piąte przez dziesiąte w półprzytomnem otępieniu. Przeleżał tak do kolacji. Joe nie
zjawił się wcale, kiedy zaś ogrodnik zauważył, że
stary prawdopodobnie podpiera szynkwas w karczmie — Martin zrozumiał wszystko. Po kolacji natychmiast poszedł spać, rano zaś zdecydował, że odpoczął znakomicie. Joe wciąż jeszcze się nie pokazywał, wobec czego Martin zafundował sobie gazetę niedzielną i rozłożył się na trawie w cieniu
drzew. Nie zauważył nawet, jak minęło rano. Nie
spał przecie, nikt mu nie przeszkadzał, a jednak nie
doczytał dziennika. Po obiedzie zaczął od początku
i znowu zasnął nad gazetą.
Tak minęła niedziela, w poniedziałek zaś Martin
stał już przy pracy, sortując bieliznę, kiedy zjawił
się Joe, z głową owiązaną mokrym ręcznikiem i, jęcząc a przeklinając, zabrał się do puszczania w ruch
maszyny i przygotowywania płynnego mydła.
— Nic nie poradzę — wyjaśnił. — Muszę się
upić, jak przyjdzie sobota.
Minął drugi tydzień. — Wielka kampanja, przeciągana do późnej nocy przy świetle lamp elektrycznych, trwała w noc sobotnią do godziny trzeciej rano. Dopiero wtedy schwytał Joe swoją chwilę mizernego triumfu — i natychmiast poszedł do karcz-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/234
Wygląd
Ta strona została przepisana.