Strona:PL Linde - Słownik języka polskiego 1855 vol 1.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nalegał on na mnie, abym się najspieszniej wziął do grammatyki i do słownika; ledwie nie codzień dowiadywał się o postępku moim w nowej tej dla mnie nauce, i po niejakim czasie przyniósł mi sam z niewymowną radością nadeszłe z Drezna mianowanie mnie do katedry Polskiej.
Przysiedziawszy więc nad gramatyką polską Monety wydania Vogla, nad książką do czytania tegoż Vogla i nad słownikiem Troca, bo to jedynie były książki Polskie, na które się wówczas w Lipsku zdobyć mogłem; nabywszy prawa akademicznego do dawania publicznych lekcyj, osiągnieniem po złożonym egzaminie, oraz wydanej i bronionej rozprawie: De solatiis adversus mortis horrores in Platone et novo Testamento obviis, stopnia Doktora Filozofii, wykładałem niektóre księgi Platona, Cycerona, i otworzyłem kurs lekcyj języka Polskiego, do czego mi Ernesti własnego swego auditoryum pozwolił.Dla lepszego objęcia Troca, i nabycia z niego potrzebnej ilości wyrazów, rozłożyłem sobie cały jego słownik sposobem etymologicznym. Rękopism ten jeszcze chowam i wielką z niego miałem pomoc kładąc w Słowniku moim po słowach pierwotnych w nocie szereg słów pochodzących.
Zbrzydła mi prędko książką Vogla, utkana dopadkowo z pism bez wyboru, bez stylu, bez gustu. Byłem bardzo szczęśliwy, gdy mi wpadły w ręce Powrót Posła, i Mikoszy Opis Państwa Tureckiego. Wziąłem się zaraz do przełożenia tych dwóch książek na język Niemiecki. Pracowałem właśnie nad pierwszą (było to w roku 4 792), gdy wchodzi do mnie dwóch znakomitych Polaków, którym leżący na stoliku moim Powrót Posła obok próbki mego przekładania natychmiast wpadł w oczy. Na zapytanie moje, czy może nie jest im znany osobiście autor tak dowcipnego dzieła, usłyszałem z wielkiem mojem ukontentowaniem z ust jednego odpowiedź: <Jam to pisał* — i od tej chwili, która w życiu i przedsięwzięciu mojem była stanowczą, swoją mnie zaczął zaszczycać przyjaźnią znakomity nasz ziomek Niemcewicz. Wprowadzony przez niego i szanownego jego kollegę śp. Wejssenhofa do domów najznakomitszych Polaków, podówczas w Lipsku przebywających, do śp. Ignacego Potockiego Marszałka, do Stanisława Potockiego, sławnego wymową swoją Posła Lubelskiego, a po rozmaitych kraju przygodach Prezesa Rady Stanu i Ministrów księstwa Warszawskiego, i Naczelnika Edukacyi Publicznej, do księdza Kołłątaja Podkanclerzego, do Tadeusza Kościuszki; żyłem w Lipsku jak w Polszczę, z Polakami dla Polski. Przez takowe i miłe i uczące obcowanie, postępowałem w jednej godzinie więcej w języku, niżeli przez półroczną mozolną prace nad Trocem, Voglem i Monetą. Niemcewicz odczytywał ze mną tłumaczenie moje Powrotu Posła, objaśniając miejsca dla mnie wtenczas ciemne nietylko co do języka, ale jeszcze więcej co do rzeczy i stosunków krajowych. Przekład ten wkrótce z druku wyszedł i od publiczności Niemieckiej nieźle był przyjęty; równie jak niektóre drobniejsze pisemka. WTejssenhof interesował się do Mikoszy, którego tłumaczenie wyszło także na widok publiczny, a zachęcające recenzye jego w literackich pismach i dziennikach Niemieckich, niemało mi dodawały odwagi. W tym miałem szczęście odebrać z rąk nieśmiertelnej pamięci Ignacego Potockiego, dawno ode mnie upragnioną Gramatykę Narodową, z której całą zadziwiającą budowę języka poznawszy, jak nieograniczonym szacunkiem dla jej autora, tak niepohamowanym zapałem do przyszłych przedsięwzięć czułem się przejętym. Chwila ta, której pamięć często sobie z rozkoszą ponawiam, stała się dla mnie po ukończonych akademickich kursach Niemieckich, drugim niejako kursem Polskim, a obcowanie z tak znakomitymi rodakami, tyle się do mojej osoby i kształcenia mojego interesującymi, najwyższą szkołą. Nieraz Ignacy i Stanisław hrabiowie Potoccy raczyli próby moje Polskie własną ręka poprawiać, w potrzebne do tego dzieła, nie szczędząc ko