Przejdź do zawartości

Strona:PL Leroux - Upiór opery.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Usiadł i grał dalej, ja zaś wymknąłem się ostrożnie i zasunąłem kamień. I długo, długo jeszcze po ciemnych korytarzach rozlegał się przytłumiony dźwięk cudnej, wspaniałej pieśni. Przypomniałem sobie wtedy słowa paru maszynistów, wypowiedziane w dzień śmierci Józefa Buquet, z których się potem wyśmiewano: „Dokoła wisielca słychać było jakby odgłosy dalekich pieśni żałobnych...“
W dzień porwania Krystyny Daaé przybyłem do teatru dosyć późno, przygotowany na wszystko. Przeżyłem dzień okropny, wyczytawszy w porannym dzienniku zawiadomienie o mającym nastąpić ślubie Krystyny z wicehrabią de Chagny, i zapytywałem siebie, czy nie powinienem zadenuncjować tego potwora, aby zapobiec katastrofie.
Gdy stanąłem przed gmachem Opery, zdziwiłem się niewymownie, widząc go jeszcze w całości.
Ale, że jestem fatalistą, więc wstępowałem na schody, gotów na wszystko.
Porwanie Krystyny w drugim akcie nie zaskoczyło mnie wcale. Pomyślałem sobie tylko, że teraz to naprawdę dla śpiewaczki, a może i dla „wielu z przeklętej rasy ludzkiej“, nadszedł już koniec.
Była chwila, w której szczerze poradzić chciałem wszystkim ludziom, znajdującym się w teatrze, aby czemprędzej rozeszli się do domów. Ale jakiż powód wynaleźć? Najprawdopodobniej wzięto by mnie za warjata. Zdawałem zaś sobie sprawę, że gdybym, chcąc zmusić tych ludzi do wyjścia,