Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Głupstwo, proszę drogiej pani. Jutro się napisze, a pojutrze rzecz zrobiona. U mnie warszawiacy ot tu — na końcu pióra, jak żydy...
W tem miejscu właściciel piórnej potęgi obejrzał się starannie naokoło, a choć już nawet woźny wyszedł uprzątać po purchawce feljeton, i byli samowtór — ostrożnie, na wszelki wypadek, dodał:
— Z przeproszeniem, chciałem powiedzieć — kleksy...
— Niech pan nie przeprasza! — zawołała purchawka — nie lubię żydów.
— Czy podobna? I skąd pani może znać żydów, nie znając Warszawy?
— Ach znam... W ogrodzie, na wsi, był sadownik z rodziną... zbierali same owoce, a purchawki gnietli.
— Pani jednak ocalała?
— Bo rosłam w pokrzywach. Żydzi boją się pokrzyw i lubią tylko rzeczy pożywne i zdatne na sprzedaż. A ja... na cóż ja im zdać się mogę?
— Głupstwo, kochana pani. Właśnie. Bo niema rzeczy tak podłych na ziemi, aby nie mogły stać się przydatnemi... to z Szekspira. Ho, ho! A od czegóż reklamka, ogłoszeńka? Cóżbyśmy robili, my, bez ogłoszeń o rzeczach na nic innego, prócz na ogłoszenia,