Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oczach. Siedzą na wilgotnym piasku, trzymając się za ręce. Najmłodszy trochę kaszle. Patrzą niewesoło na żwawość innych, a co powie starszy, zaraz powtarzają dwaj młodsi.
— O, gdzie ten pies łazi! — woła pierwszy z umiarkowanem zdumieniem.
— O, gdzie ten pies! — podchwytuje drugi obojętnie.
— O, gdzie ten pies razi — sepleni najmłodszy, zgoła nie pojmując o co idzie.
Trzy pary oczów zatrzymują się dalej na malcu w czapce z rozłupanym daszkiem. Ów malec, w podkasanej barchance stoi nad wodą, wzniósł oko mężne do trybuny widzów, niby gladyator, i wykrzykuje zuchwałym dyszkancikiem:
— Żebym tylko umiał koszulę włożyć, zarazbym się kąpał!
— O, nie umi jeszcze koszuli włożyć — zauważa drwiąco głowa trójcy.
— O, nie umi koszuli włożyć — potwierdza melancholijnie średni.
— O, nie umi koszuli wrożyć — kończy najmłodszy obojętnie, niezdolny stanąć na wysokości krytycyzmu braci.
— A to ci frajer! — odzywa się sąsiad trójki,