Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Co było potem, możnaby jedynie ze snem złym równać — snem długim i bolesnym. Ptaka, zamkniętego wraz ze stoma innymi ptakami w dużej klatce, w prawdziwych koszarach ptasich, więziono i wieziono, noszono, huśtano i rzucano, wśród jakiegoś zgiełku, bez określonej i spokój rodzącej myśli. Otaczała go mętna i hałaśliwa obcość, nie dająca mu ześrodkować się i odbierająca otuchę; trwoga zabijała w nim ciekawość i udaremniała rzeczy tych dzikich poznanie.
Nareszcie zrobiło się cicho. Ptak dostał miejsce w zimnym kraju, w domu pewnej Staruszki, i był jak małe żywe światełko, rozwidniające ubogi jej żywot. Ale jemu samemu było niedobrze.
W mieszkaniu panowała szarość i smutek. Ni plusku wodospadu, ni liści szelestu, ni barw migotliwych, ni woni gorącej, ni kląskania ptactwa — nic. Staruszka miała syna. Syn ten, podobnie jak Ptak, kochał pewną samiczkę, ale go opuściła, czy też odumarła. Odtąd, zatopiony w myślach o niej, wiecznie chodził po pokoju i głucho stukał nogami, co wcale nie było zabawne. Czasami przystawał przed klatką, kładł między przęsła jej palec i drażnił się z Ptakiem. Robił to jednak w roztargnieniu i myślał o czem innem, a raczej o dziewczynie swej, która go opuściła, czy też odumarła. Z początku Ptaka to zajmowało. Palec wydawał mu się niezależną i zuchwale