Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

papiernię, wskazówek używał do robienia sobie w piasku ogródków! Co powiecie — pewnego razu nie zawahał się wylać z kałamarza wszystkiego atramentu, dlatego tylko, żeby uwolnić muchę, która tam była wpadła. Dla głupiej muchy robić taką szkodę!...
A raz znowu było tak. Przyszedł do mamy dziadek po proszonym Chlebie. Miał duży kostur, dużą brodę, duży worek i duży zielony daszek nad oczyma. Mama dała mu czerstwą bułkę i powiedziała w dodatku: — niech Pan Bóg opatrzy.
Jasiek przyglądał się dziadkowi uważnie — niestety, uważniej niż sylabom — naraz wymknął się z pokoju; po chwili przybiegł zadyszany i podał dziadkowi zieloną okładkę od książki.
— Na, masz kapelusz! — zawołał takim tonem, jakby okładka warta była pół miliona.
— Ach! — krzyknęła mama — toż ten urwis obdarł »Wiązanie Helenki«! Co ja pocznę z tym chłopakiem!... Za karę nauczysz mi się od »Piła piłuje« do »Woźnica wozi«...
Jasiek jednak nie chciał »piłować«. Od książki odbiegał i włóczył się to po łące, to po lesie. Jak myślicie, co on tam robił? Oto kładł się na brzuchu i przyglądał się albo mrówce, jak wlecze skrzydło chrabąszcza, albo pszczole, jak ssie miód z kwiatka.