Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

komplementem lub zabawką, nadto poczuwa się do obowiązku ciągłej opieki nad słabem niby stworzeniem, podległem samym kaprysom. My zaś, samiczki, choć jesteśmy sto razy mędrsze — nie mówię uczeńsze — od najmędrszego samca, musimy udawać naiwność i niewiedzę! Oburza mnie to, a uwolnić się z więzów tego społecznego przymusu, jak z jakiej niewoli zadawnionej — tak trudno, niepodobna! Boć jakże tu powiedzieć Cukrolizowi: »Panie, wiem, co warta twoja miłość, stary rozpustniku, ale pójdę za ciebie dla twoich dwóch głów cukru, do których niewątpliwie nazlatują się roje młodzieży, a co dalej, wiesz, boś sam był młody — i młodość swoją przeżyłeś!... Tu l’as passée, ta jeunesse!«
Tak... przekonałam się o tem »passowaniu« wkrótce po ślubie, który za pośrednictwem mamy rychło się odbył.
Podróżowaliśmy po ogrodzie, po kwiatach i kupach gnoju, po oborach i śmietnikach wspólnych, po różnych innych miejscach, mniej lub więcej woniejących... Najbardziej mnie zachwycały gonitwy zbiorowe w smugach słońca. Kółko much nieznanych, ale rzeźwych i młodych, wiło się w słońcu, jak ziarna kaszy w ukropie. Każdy z młodych Muchów miał prawo, a nawet obowiązek kręcenia się ze mną do upadłego, krócej lub dłużej, zależnie od temperamentu. Mój mąż wściekał się i zie-